Wspomnienia z Hiszpanii cz12

Navarra

Mokry asfalt. W ostatnich zabudowaniach stary wodny młyn. Liściasty las, chaszcze, szosa kręci, po bokach są wymalowane nowe ciągłe linie, śnieżnobiałe. Czasem, naprawdę rzadko jedzie samochód, z naprzeciwka maszeruje starsza pani, w kapeluszu z kijkami. Mijamy się z uprzejmym uśmiechem i zaraz szlak skręca. Znienacka przechodzi przez barierkę szosy, obija się po wykrotach, targa w krzakach, ląduje na gruntowej drodze. Spokojnie, prosto. Po bokach mur skłębionej zieleni, niebo obcięte warstwą niskich chmur. Lekka mżawka. Nie chcę się nią przejmować, jest deszczowo, ale ciepło, jestem w Hiszpanii. Więc kiedy przychodzi pora drugiego śniadania siadam na drodze, opieram się plecami o koryto (pełne, nabrałam przed chwilą wody), prostuję i zginam kolana. Patrzę na krople wody, na udach, na kluchy błota, przyrośnięte do butów chyba na stałe. Para turystów mija mnie z pewnym zdziwieniem… trudno. Do wieczora nie spotykam nikogo, jeśli nie liczyć stada karych koni- pasących się wyżej w lesie, traszek na dnie poidła i setki sępów, im poświęciłam najwięcej czasu. Z drogi nie widziałam co jedzą, więc podchodziłam do nich stopniowo, krok po kroku. Długo to trwało. W stadzie panowała ścisła hierarchia. Najważniejsze wyciągały wnętrzności. Chyliły długie beżowe szyje, wkładały głowy głęboko do cielska i wyszarpywały ochłapy. Zerkały przy tym chytrze, na mnie, na sąsiadów. Inne czekały w milczeniu. Kilka na boku próbowało wyskubać coś z końskiej głowy. Raczej bez sukcesu. Koń był ciemny, prawie czarny, z sępiego stada wystawał jego długi ogon.

Nad lasem ciągnęły się połoniny. Zamglone piękne. Porośnięte wrzosami i niską trawą. Wiało mocno, deszcz zacinał, widoczność była raczej marna. Gdzieś daleko majaczył mi samochód. Pierwszy budynek na jaki trafiłam okazał się zamknięty, nawigacja mówiła, że to nie tu, kolejny był otwarty, wypełniony wewnątrz owczymi bobkami. Leżały na łóżkach, na stole. Pomyślałam, że mapa mnie oszukała, ale kawałek dalej pokazał się dach schroniska. Przez szyby widziałam rząd piętrowych łóżek, kuchnię, stosik talerzy. Drzwi były zamknięte, więc tylko nabrałam wody i zjadłam coś pod okapem. Mokra, rozczarowana. Chatka pokazała się po kilkuset krokach. Gdyby nie mgła może bym ją nawet widziała. Kamienna, pomalowana na czerwono. Dwie sale. W większej długie, zimne stoły, pusty kominek. W drugiej prycza na 1 osobę i stary metalowy stołek. Uff… Oddycham z ulgą, złość znika. Ściana deszczu zasłania mi widok jak firanka. Mgła za oknem podnosi się czasem odrobinę i przez szczelinę w chmurach widzę zarys zalesionego zbocza. Wiatr szarpie, wydaje mi się, że słyszę burzę, światło zmienia kolor na blady róż, potem na błękit. Dach jest trawiasty, deszcz spływa po nim bezszelestnie. Mam dużo dobrego jedzenia. Mam śpiwór, czapkę i gruby sweter. Niosłam je od miesiąca i prawie nie używałam…nie mogę się nadziwić, że tak niedawno był upał.

Ranek jest jeszcze bardziej deszczowy niż noc. Żal mi ciepła zgromadzonego wewnątrz śpiwora, suchych skarpet (muszę założyć mokre). Żal mi dachu. Nocą ścieżka rozmiękła. Idąc ślizgam się jak na łyżwach. Grzęznę, początkowo staram się omijać najgorsze, ale szybko mi się odechciewa. Schodząc czuję jak deszcz pokonuje pelerynę, najpierw namakają rękawy, potem woda dostaje się w dekolt, nasącza chustkę okręconą na szyi. Las jest zamglony, bajkowy. Niżej pojawia się widok na dolinę zalaną mgłą. Ścieżka dotąd dobrze oznakowana rozmywa się w zaroślach mokrych orlic. Idę po śladach konia, ukośnych pręgach wyciętych w trawkach kopytami, jak ślad narciarza jadącego łyżwą. Przy szosie jest bar, z wiatką. Rozwieszam ociekający płaszcz przed drzwiami. Stoją tam już dwa obłocone plecaki. Wewnątrz zaduch, sporo ludzi. Ciepło, w kominku ogień. Dopiero południe, jedzenie będą podawać o pierwszej. Początkowo mam ochotę zaczekać. Siedzę, schnę. Para, której plecaki widziałam to ojciec z córką. Dziewczyna mówi po angielsku. Mieszkają niedaleko, wybrali się na kilka dni i wracają, bo pogoda. Pokazuje mi obtartą piętę, zmienia buty na zapasowe suche i dziwi się, że ja nie mam na co. Zadowolona, że ktoś po nią przyjedzie skula się nad ekranem smartfona. Czas mija, a kuchnia nadal zamknięta, zagaduję -po baskijsku lub po kastylijsku- informuje mnie z zadowolonym uśmiechem barman, blondyn z błękitnymi oczami więc proszę dziewczynę żeby spytała- zmiana planów -tłumaczy chłopak bez skrępowania- jedzenie będzie gotowe za godzinę. To już dla mnie za długo. Zakładam warstwy mokrych ciuchów, wiążę mocniej ubłocone sznurowadła. Deszcz pluszcze o asfalt. Krople odbijają się i podskakują. Skapują z koron rozłożystych buków. Głaszczą napis na przydrożnej tablicy „Witamy w Kraju Basków!”.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »