Wspomnienia z Hiszpanii cz26

Somiedo

Mokre buty, mokry namiot (wciśnięty do foliowego worka). Morza suchych, ale zmoczonych traw. Stromo. Za mną granat i karmin przecięty powolnym marszem dwóch latarek, ktoś wspinał się na pobliski szczyt. Przede mną róż rozlany na szczytach, głaskający górną warstwę mgły w dolinach Leonu. Musiałam zejść bardzo nisko, i przeciąć szosę. Wypatrywałam jej i znienacka wpadłam na parę turystów, wystraszeni zwijali wielki namiot, pewnie bojąc się, że mogę ich wydać. W kurtkach w czapkach, jak ja. Dla kolejnej podchodzącej z dołu grupy nasze ciepłe ubrania musiały być dowodem zbrodni- nielegalnego (prawie na pewno) biwaku. Długo schodziłam cieniem, więc rozebrałam się dopiero na dole. Szlak wyszedł na polną drogę. Skrót, który wypatrzyłam na mapie.cz przecinał płot. Musiałam przejść przez wieś. Była duża, dostatnia, zadbana. Przy źródle stała dziwna instalacja, początkowo wzięłam ją za narzędzie tortur … ale chyba służyła do podkuwania koni. Identyczną minęłam w kolejnej wsi. Doszłam tam polami, piaszczystą drogą, pasem błota. Przecięłam rzeczkę z kamienistą plażą i gęstym cieniem (wspaniałą na drugie śniadanie). Długo podchodziłam rozgrzanym asfaltem. Nie było wątpliwości, że to Leon. Łąki wysuszone do złota. Drzewa srebrzyste, szarawe, takim łatwiej przetrwać letni upał.

Skusił mnie bar. Zanim dopiłam piwo barman przyniósł nabity na patyczek kwadracik tortilli de patatas, świeżo wyjętej z pieca. Pysznej, więc zamówiłam porcję. Był weekend, leniwy gorący dzień. Przy sąsiednim stole dziewczynka w krótkich spodenkach i luźnej koszulce zaczepiała starszą, bardzo kobiecą, w niesamowicie krótkich obcisłych szortach i równie obcisłej bluzce z wielkim dekoltem i toną tuszu na rzęsach. Mała czerwieniła się przy tym, chichotała i pomimo słabego zainteresowania starszej nie przerywała zalotów. Z góry przyglądała się temu babcia. Widziałam tylko jej głowę, włosy z trwałą ondulacją ufarbowane na kolor cynamonu i podomkę w różowe kwiatki.

Na ulicy gromadzili się ludzie. Przeszłam kilkadziesiąt metrów i zrozumiałam na co czekają. Z gór schodzili pasterze ze stadem owiec. Zwierzaki tłoczyły się w wąskiej uliczce, chłopcy z pasterskimi kijami wystawiali się do fotografii jak gwiazdorzy. Korowód zamykał starszy mężczyzna w kapeluszu uśmiechnięty od ucha do ucha. Psy były czujne, skupione. Owce wydawały się zmęczone. Szłam ich śladem, po stertach bobków w kurzu wzniesionym setkami racic, w stronę przełęczy gdzie mapa widziała szlak. Owczy ślad skończył się w wyschniętym na wiór kociołku, wyjedzonym do cna.

Na przełęczy stała graniczna tablica. Wracałam do Asturii do Parque Natural Somiedo. I od razu trafiłam na tłok. Drogę obrosły dziesiątki samochodów. Kręciło się mnóstwo spacerowiczów. Szlak szeroki i wydeptany prowadził do jeziorka błękitnego jak Morskie Oko. Grupki krążyły po zboczach, na przeciwległym brzegu kąpała się rodzina z dziećmi. Przysiadłam i minęła mnie para w klapkach z plażową torbą i radiem na cały regulator. Nie wiem czy się ostatecznie wykąpali. Znikąd nadeszła bura chmura. Temperatura spadła, zerwał się wiatr. W ciągu godziny zostałam w górach prawie sama. Pomimo tego coś mnie uwierało. Szlak był jakiś nadmiernie szeroki. Trawy zbyt wyschłe, skały suche i bure. Wcześniej myślałam, że tu przenocuję, teraz widziałam, że nie ma gdzie i jak. Zero wody, zero ustronnego miejsca. Przy cabanie na drugim brzegu czwórka ludzi, przyczajonych, że ją dla siebie zajmą. Krowa pasąca się w dołku pod skalną ścianą odezwała się, być może nawet przyjaźnie, ale jej ryk zwielokrotniony przez echo zabrzmiał jak pomruk rozwścieczonego niedźwiedzia. Szłam trochę rozczarowana, aż szlak zawrócił łukiem ponad wąską doliną i na horyzoncie znów pokazały się góry. Czyli to jeszcze nadal nie koniec. Znajdę jakieś niezadeptane miejsca, znów trafię na coś pięknego. Ścieżka schodziła nad kolejne jezioro. Zobaczyłam je ponad warstwą mgły. Oświetlone pięknie już złotym światłem. Jakoś mi to dodało energii, popatrzyłam co oferuje mapa i porzuciłam ten zadeptany szlak. Aż do wieczora wędrowałam zboczem doliny. Znalazłam wodę, ale nie było gdzie przenocować. Zeszłam do wsi, hostel był zamknięty. Przeszłam przez rzekę, bo na mapie był tam zaznaczony szałas, okazał się opuszczonym gospodarstwem, świeżo ogrodzonym kolczastym płotem. Już ciemniało kiedy przekroczyłam kolejny most. Asfalt prowadzący do wsi był przysypany warstwą krowich kup. Miękki i aksamitny pod stopą. Zajrzałam do dwóch hoteli-były pełne.

Nie miałam już nic do wyboru, został kemping. Z latarką rozbiłam namiot nad samą rzeką. Zjadłam banana (tylko to sprzedawali w recepcji) wzięłam wspaniały ciepły prysznic i przestałam żałować, że tu przyszłam.

Ranek był mglisty. Chmura prześwitywała, ale schodząc pogrążałam się w niej coraz głębiej i szybko znikła cała widoczność. Musiałam zejść aż do La Pola Somiedo- do sklepu. Szłam szosą, liczyłam, że ktoś się zatrzyma, niestety nieliczne samochody mijały mnie obojętnie. To było z 6 kilometrów. Nic takiego, ale oczywiście musiałam wrócić. Sklep na szczęście był wart tego długiego marszu. Wybór bezglutenowego pieczywa, sporo owoców, orzechów i dobre rybki. Były też ławeczki i stół. Sprzedawca usiadł tam ze mną i zanim zjadłam opowiedział mi o tutejszych niedźwiedziach. Jest ich pełno! Często widać je nawet z szosy, ale chodzenie tu po górach to problem. Są pocięte gmatwaniną rezerwatów. Wejście jest zabronione i bardzo kosztowne w razie złapania. -Skąd będę wiedziała czy nie weszłam?-Nie będziesz, musisz zejść do wsi i kupić aktualną mapę. To się zmienia. Popatrzyłam na rozgrzaną miejscowość. Chmury już wyschły, cień uciekł i dotknęło mnie słońce.

Zaryzykuję- powiedziałam chłopakowi i ruszyłam z powrotem pod górę, tym razem nie licząc już na podwózkę. Tuż za znakiem „uwaga niedźwiedzie” skręciłam w las i przeszłam na drugą stronę rzeki. Cienisty stary trakt obramowany murkami z kamieni doprowadził mnie do wsi, potem do drugiej. Wyżej zmienił się w polną drogę, ze śladami terenowych samochodów. Każda ścieżka w bok była oznakowana zakazem wstępu, ale ta droga była do0zwolona, nie wolno było tylko z niej schodzić. Pobocza porastały łany mięty, motyle pasły się na niej stadami. Drzewa były coraz rzadsze. Byłam ciekawa co będzie dalej, gotowa wrócić, gdyby pojawił się zakaz.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »