Wspomnienia z Hiszpanii cz30

Santa Eulalia d’Ozcos- Taramundi-Plaja de Catedrales

Nie znalazłam oficjalnego końca GR109. Santa Eulalia zalał przedpołudniowy upał. Łaziłam po rozżarzonych uliczkach wypatrując pary, która wieczorem nad rzeką oferowała podwiezienie do miasteczka. Wolałam zostać przy przystani, chociaż przypuszczałam, że chodziło o zaproszenie do domu. Wydawali się skrępowani jakby robili to pierwszy raz, pierwszy raz zainteresowali się obcym. Myślałam że trafię na nich gdzieś, może w kawiarni, ale było już za gorąco, za późno. Pospiesznie zrobiłam zakupy i z ulgą zanurkowałam w lesie. Szlak, teraz oznakowany żółto prowadził wzdłuż potoku i był popularny. Tam też trafiały się stare zabudowania, polanki z widokiem pachnące przypalaną ziemią, ale najczęściej wdychałam leśny chłód, słuchałam szemrania strumienia i szelestu wiewiórek na bukach. To był krótki szlak i szybko znalazłam się znów na płaskowyżu na rozgrzanej asfaltowej szosie. We wsi poprosiłam o wodę, kran był publiczny, ale tak schowany, że nie znalazłam. Gospodyni w kraciastym fartuszku i włosach w regularne loki przyjrzała mi się z politowaniem. Dłonie, pewnie też twarz popryskały mi dorodne jeżyny, tak słodkie i soczyste, że nie mogłam się oprzeć.

Od miesięcy wędrowałam szlakami, teraz pozostało mi tylko iść drogą. Na północ w kierunku wybrzeża, gdzie czekało na mnie nadmorskie Camino Natural de Rotiero de Cantabrico. Na horyzoncie nadal rysowały się góry, więc oglądałam się za siebie co jakiś czas. Wsie, pastwiska i lasy z eukaliptusa, nienaturalne i dziwne. W jednym ucięłam sobie krótką drzemkę. Marsz szosą nie był na szczęście długi. W San Jose znalazłam polną drogę opadającą na dno kolejnego kanionu. A tam szlak do Taramundi. Chłodny, leśny wzdłuż rzeki, z piknikowymi miejscami (które uznałam za biwakowe). I jedno tak właśnie wykorzystałam.

Było tu już widać wpływy Galicji. Spichrze kamienne, nie z drewna zwęziły się, na ich dachach pojawiły się krzyże. W O Mazanovo trafiłam na muzeum wodnych młynów. Jeszcze zamknięte (było zbyt wcześnie), ale część udało mi się obejrzeć i tak. Taramnudi było senne i puste kiedy szłam uliczkami przyglądając się witrynom zamkniętych sklepów. Tak, jak tutejsi weszłam na śniadanie do baru i poczekałam aż pojawią się sprzedawczynie. W sklepikach typu mydło i powidło sprzedawano tradycyjne drewniane trepy i żal mi było, że ich sobie nie kupię na pamiątkę. Asturia mnie oczarowała. Podobało mi się tu wszystko- jedzenie- pyszne, ludzie uśmiechnięci, życzliwi, architektura- kamienne domy i bogactwo drewnianych spichlerzy. Bukowe i dębowe lasy, bezkresne chaszcze, wrzosowiska, rwące rzeczki. Jeszcze nie przekroczyłam granicy z Galicją, a już zaczynałam tęsknić.

Za miasteczkiem jeszcze kawałek prowadził mnie znakowany szlak, potem musiałam sobie radzić sama. Polnymi drogami, po lasach (najczęściej eukaliptusowych), wzdłuż rzek. Dużo kluczyłam, leśne trakty nie pasowały do mapy. Eukaliptusy ścina się często, buldożery wygryzają przy tym nowe drogi, a te urywają się znienacka na porębach. Granicę Asturii przekroczyłam brodem na Rio Eo, mocząc się przy tym do pół uda, bo pies który spał na brzegu obudził się kiedy go mijałam i wbiegłam w nurt nie sprawdzając gdzie jest najpłycej. Bezpieczna po przeciwnej stronie rozebrałam się i wróciłam popływać. Woda była chłodna, lekko brązowa. Dno piaszczyste, porośnięte welonami wodnych roślin. Lasy na brzegach naturalne i gęste. Rio Eo otacza wąski pas rezerwatu przyrody.

Dalej znów eukaliptusy. Nie wiedziałam, że będą mi towarzyszyć aż do końca, w Galicji prawie nie ma prawdziwych lasów. Szybko też znikły pastwiska, a ich miejsce zajęła kukurydza. Długo udało mi się unikać szos, aż w końcu na jedną trafiłam. Na barierce siedział staruszek. Patrzył tęsknie, z uśmiechem na pola i eukaliptusy i pomyślałam, że pamięta jak było tu kiedyś, i że tak jak ja żałuje wytępionych dla monokultur dzikich roślin i różnorodności, jaka przetrwała w Asturii. Ale chyba się pomyliłam. Przed zabudowaniami stanęłam i zerknęłam na mapę szukając ucieczki z asfaltu. Staruszek minął mnie, powolny i zgarbiony i skręcił do najbliższego domu. Na drzwiach zobaczyłam tabliczkę- „na sprzedaż”.

Nocowałam na jedynej nieogrodzonej łące jaką widziałam tego popołudnia. Wcześniej zabłądziłam w eukaliptusach, zmęczyłam się i zakurzyłam. Trawa pachniała gnojówką, ale widok był piękny. Łagodne wzgórza i daleka miękka linia wybrzeża, którą bardziej wyczuwałam niż widziałam. Rano wspaniale ją oświetliło słońce.

Planowałam ominąć Ribadeo. Liczyłam żywność i wychodziło, że mi wystarczy, rano pomyślałam, że co mi szkodzi. Zbaczając nadkładałam 10 km, ale mogłam się najeść i napić dobrych rzeczy. Marzyłam o świeżych owocach, o warzywach. Leśnymi dróżkami doczłapałam do Camino del Norte i ruszyłam pod prąd. To była dość ładna ścieżka, wiejska, spokojna. Były tam wodopoje, a przechodnie mówili sobie „buen camino”. Centrum handlowe mnie wystraszyło, już od miesięcy takiego nie widziałam i poczułam się tam okropnie, obco. Pocieszała mnie tylko obecność pielgrzymów, może nie aż tak obszarpanych jak ja, ale też z plecakami i też pieszych.

Od nadmorskiego szlaku dzieliło mnie tylko kilka pylistych dróg i śliczna pastelowa wieś (Rinlo), której prostą urodę doceniłam dopiero po południu. Ścieżka była ładna, wybrzeże mi się podobało, ale z biegiem dnia architektura stała się upiorna, szkaradna. Ogromne wille, pełne kolumienek i betonowych czy plastikowych „rzeźb”. Niedopasowane do siebie i okolicy, ordynarnie zwracające na siebie uwagę każdym szczegółem. Ostentacyjne płoty- dopiero teraz uświadomiłam sobie, że wcześniej prawie nie widziałam ogrodzeń, poza prostymi drutami dla krów. Szłam z szyją skręconą w prawo, w stronę morza. Wdychałam wodorosty, wchłaniałam mżawkę, spłukałam się pod prysznicem na plaży. Na słynną Plaja de Catedrales przyszłam wieczorem. Był na niej tłum. I jak często kiedy docieram w jakieś znane z Internetu miejsce poczułam się rozczarowana. Nie chciało mi się schodzić do linii wody, i błąkać pomiędzy skalnymi filarami. Wypiłam strasznie drogie piwo i ruszyłam na kemping. Też drogi. Za niemal tą samą cenę co miejsce pod namiot wynajęłam pokój. I to była dobra decyzja. Wyspałam się, wymyłam i wypoczęłam.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »