Yttersjön, Szwecja(4)

Oblepione śniegiem drzewka wyglądały jak galeria rzeźb, a my jak przystało na gości muzeum oglądaliśmy je kolejno, bez pośpiechu. Naprawdę trudno było się od nich oderwać. Światło niskie, cienie jaskrawo niebieskie, lśnił lód. Każdy krok chrupał i tylko po tym poznawałam gdzie jest Edek. Ze skraju płaskowyżu widziałam dalekie góry. Doliny szczelnie wypełniał las, czym niżej tym ciemniejszy, mniej ośnieżony. Zjazd był długi. Początkowo łagodny, szliśmy razem, za wiatką nad jeziorem Leverasen już nie czekałam. Leśna droga była wąska i stroma, ale szlak tak mało jeżdżony, że niemal równy, bez zwykłych w takich miejscach kolein i muld. Zjechałam ciągiem prawie 5 kilometrów zanim trafiło się miejsce żeby stanąć. Nie czekałam wcale bardzo długo, tyle żebym zdążyła zjeść. Ruszyłam pierwsza, przed nami było długie podejście, wiedziałam, że Edek mnie dogoni. Jeszcze z kilometr czy dwa jechałam w dół, potem stok się wypłaszczył. Boczkiem minęłam wieś, zamieszkaną, widziałam ślady skuterów. Krzyże doprowadziły mnie do szosy. Była odśnieżona, ale pokryta lodem, na brzegu nie posypanym więc dało się iść.

Za rzeką minęłam nieoznakowany skręt wyjeżdżony przez liczne skutery, zbyt stromy żeby mnie skusił. Szlak odbijał troszkę dalej. Stał tam drogowskaz. Podejście było łagodne, szłam bez fok, zasypaną śniegiem szeroką drogą. Przez ścianę lasu co jakiś czas przebijało się słońce coraz niższe i niższe. Edek wyprzedził mnie kiedy zrobiło się stromiej. Przyszedł skrótem, w rakietach to nie był problem.

Czym wyżej tym częściej trafialiśmy na otwarty teren. Łąki czy bagna, z każdego z nich roztaczał się widok na Sonfjallet. Piękny. W jednej z takich słonecznych plam siadłam zjeść. Edek popędził, a kiedy go znów zobaczyłam słońce głaskało już podstawy świerków. Drogowskaz pokazywał Yttersjön, pomyślałam, że zdążę zobaczyć zachód nad jeziorem i pomknęłam w dół nie sprawdzając zjazdu na mapie. Szybko, fajnie. Na brzegu stała chatka, podeszłam przez zaspy- zamknięta…

Dopiero teraz obejrzałam mapę, to nie ta chatka… -Wracamy?- wystraszyłam się, że Edek się zezłości- Po co?- zdziwił się, zupełnie spokojny.- Pójdziemy sobie po płaskim, jeziorem.

Słońce zaszło, temperatura zaczęła spadać, szczyty za nami pokrył jaskrawy róż. Chatka była malutka. Drzwi otwarte na oścież. Framuga wypaczona. Nie było tam pryczy ani drewna. Podłogę pokrywał naniesiony przez kogoś lód.

Pod domkiem znaleźliśmy piłę i resztki spróchniałych desek (może jeszcze z budowy). Edek je pociął na krótsze kawałki, ja tradycyjnie przydałam się jako ciężarek- stałam jak on piłował. Rozpaliłam patykami z suchego świerka i porostami. Drzwi nie domknęły się pomimo starań i nie udało nam się rozgrzać tej chatki, chociaż piec musiał być bardzo gorący. Deski, które na nim położyłam do podsuszenia zaczęły się tlić i z trudem pozbyliśmy się dymu. Spałam na stole, Edek na dwóch związanych ławkach. Nie wyjrzeliśmy fotografować nocą. Nawet nie to, że było nam bardzo zimno, było jak zawsze tylko jakoś nam się zupełnie nie chciało. A potem naciągnęła mgła i utrzymała się aż do rana.

Share

3 komentarze do “Yttersjön, Szwecja(4)”

  1. A już miałem pisać, że czekam na kolejny wpis, że nie mam czego czytać i żebyś się pospieszyła. A tu proszę bardzo, wchodzę i jest. Bardzo miła siurpryza… :D

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »