zimą przez tajgę cz2- Ritakoski, Ivalojoki Kultala

W przeddzień wyjazdu spędziłam cały dzień z wnuczką. Zaraziła katarem nianię, córka miała dyżur (jest lekarką), a ja byłam w zasadzie wolna. Czyli dałam się wylizać i ugryźć w nos… Już wychodząc z domu zauważyłam  katar. Wychodząc złapałam paczkę suszonego czosnku, kurkumę, imbir w proszku, kawałek imbiru i jeszcze dla pewności imbir z nalewki (w alkoholu więc liczyłam, że nie zamarznie). Wzięłam też ibuprom, ale początkowo nic się nie działo. Katar wysechł. Idąc do pierwszej chatki poczułam narastający ból głowy. Znikał jak pochyliłam głowę w dół. Ugotowałam soczewicę z kurkumą i czosnkiem, dodałam imbiru do galaretki, zjadłam trochę odpadu z nalewki (Aga uznała, że jest niesmaczny) i to pomogło, ale wróciło następnego dnia. Pomiędzy Louhoja i Ritakoski jest tylko kilka kilometrów, mniej niż 8 to mi już wystarczyło. Widząc chatkę, pomyślałam, że chciałabym zostać. Aga  na szczęście miała ten sam pomysł. Ta chatka jest historyczna, bardzo ciekawa. A szło się do niej monotonnie. Widoczność słaba, padał śnieg. Zrobiłam tylko 1 zdjęcie (jak nie ja…).  Sypialny domek pochodzi z 1910 roku. Wybudował go legendarny górnik (płukacz złota) Heikki Kivekäs. Jego zdjęcie nadal wisi na ścianie (jest na fotce razem z Agnieszką), Heikki mieszkał stale w Ritakoski, zbudował też stajnię (teraz w ruinie) i oborę dla krów (stoi nadal). Jego dziełem jest też polana- kiedyś pole do uprawy warzyw i zbóż. Miał młyn. Niestety wydobycie złota nie okazało się dochodowe. Górnik trafił do więzienia za produkcję bimbru i tam zmarł. Chatka jest odnawiana, jej część można wynająć, spałyśmy oczywiście w tej darmowej. Podobno zimą jest trudna do ogrzania, i rzeczywiście Agnieszka narzekała na piec. Palił świetnie, ale słabo grzał. To nie był problem, miałyśmy ciepłe rzeczy. Mając czas, było dopiero popołudnie ruszyłyśmy na nartach po okolicy. Agnieszka zapragnęła zjechać do rzeki, gdzie spodziewała się znaleźć dostęp do wody. Utknęła w dołku na skraju koryta. Co gorsza przepadła przy tym śrubka z wiązania. Pojechałam po łopatkę. Aga przesiała kilka metrów sześciennych śniegu z precyzją, którą pochwaliłby każdy poszukiwacz złota. Ja z kolei objechałam wszystkie zabudowania poszukując śrubki z nakrętką… Ciężka sprawa w tym drewnianym świecie. Znalazłam drut i mnóstwo wkrętów, obfitował w nie zwłaszcza kosz na śmieci, jedyna śrubka trzymała baterię słoneczną na budynku Metsahallitusa. Tej wolałam nie tykać. Na szczęście Agnieszka się nie poddała i znalazła igłę w stogu siana. Obie części! Teraz pozostało nam tylko skręcić. Do dyspozycji miałyśmy śrubokręcik – końcówkę pilniczka do paznokci. Zastąpił nam dzielnie krzyżakowy. Podokręcałam przy tym wszystkie inne śrubki. Powtarzałyśmy tę czynność co kilka dni, bez narzędzi nie dało się mocniej. Nie pomyślałam o innych rzeczach i sama zgubiłam potem śrubkę od statywu. Taka karma.

W Ritakoski powtórzyłam proces ziołowego leczenia, dla pewności wzięłam jeszcze  ibuprom i zmieniłam czapkę na Rycerską z windpro. Teraz pomogło. Już do końca katar spływał mi wprost do gardła zamiast gnuśnieć i zielenieć w zatokach.

Tuż za chałupką zaczęły się pierwsze bystrza. Gdybyśmy nie były tak zajęte wiązaniem pewnie znalazłybyśmy wodę i uniknęły topienia śniegu. Była blisko. Skuter, po którego śladzie szłyśmy objechał ją bokiem przez las. Potem kilkukrotnie mijałyśmy wytopione miejsca. Miękką breję na powierzchni. Agnieszka omijała to myśląc, że idzie po twardym, ale jej narty zostawiały tak samo wodnisty ślad jak skuter. Nic nie mówiłam żeby nie straszyć. Byłam przekonana że pod mokrym śniegiem jest lód. Jak by inaczej… przecież jest zima! Co jakiś czas słyszałyśmy tąpnięcie, ale nic się nie działo, więc szłyśmy. Podejrzewałam warstwy śniegu na lodzie, lub warstwy lodu, widoczne czasem na odsłoniętych krach.  Nie byłam tym bardzo zaniepokojona. Omijałyśmy podejrzane. Trzymałyśmy dystans żeby nie przeciążać pokrywy. W pewnej chwili Aga zeszła na bok i co mnie zdziwiło zaczekała- Pod tym mokrym śniegiem nie ma nic. Widziałam wodę… Co robić?- chyba nic- zdecydowałyśmy pilnując tylko żeby nie zejść ze śladu skutera. Chwilkę potem spotkałyśmy dwa renifery. One również bardzo uważały żeby nie zejść. Poświęciły sporo czasu żeby wrócić i minąć nas tam gdzie ślad się rozwidlał. Potem zawróciły i podeszły wąchać moje pulki. Nie wiem co im tak ciekawie pachniało, może lecznicze przyprawy…?  Tego dnia tąpnęło jeszcze kilka razy, ale powierzchnia pozostawała nienaruszona. Temperatura wzrosła i śnieg zaczął kleić się do nart. Do moich bardziej niż do Agnieszki. Stanęłam, nasmarowałam. Było łatwiej, tylko pulka zrobiła się strasznie ciężka. Nie wiem czemu nie wpadłam na to że do niej też wszystko się klei. I mokry śnieg i woda z przejeżdżanych co jakiś czas kałuż. Pulka była po przejściach, porysowana, pełna przypominających fokę zadziorów (jak łatwo się domyślić w drugą stronę- ciągnęłam pod włos). To wszystko odkryłam dopiero po dwóch dniach. Tymczasem Agnieszka szybko mnie wyprzedziła i jeszcze szybciej (śnieg padał coraz gęstszy i coraz bardziej mokry) wbiegła na górkę po leśnej drodze. Tylko na łusce (i pewnie śniegu co  jej przymarzł do nart). Próba powtórzenia tego wyczynu zajęła mi chyba z godzinę. Narty świeżo wysmarowane, za długie żeby schodkować na wąskim śladzie, pulka zbyt ciężka żeby iść jodełką… Lepiej było założyć foki, ale nie założyłam, bo przecież Agnieszka weszła… W efekcie kilka razy wpadłam w głęboki śnieg, wywracałam się, próbowałam iść w butach, w końcu udało mi się wejść podciągając pulkę po kawałku rękami. Nie cofała się nawet na stromym, wcale nie była śliska.

Kiedy doczłapałam do chatki paliło się w piecu i było już przyjemnie ciepło. Ta chatka wydawała się nowa. Miała podwójne okna, szerokie prycze. Po powrocie wyczytałam, że pochodzi z 1996 zastąpiła inną z lat 70-tych -spaloną. Wyszłyśmy z niej już tylko na chwilkę zrobić zdjęcia. Zwiedzanie historycznych budynków zostawiłyśmy sobie na rano.

Ivalojoen Kultala powstała w 1870-tym roku. W 1868 roku fiński rząd, jeszcze pod władzą carskiej Rosji wysłał ekspedycję w celu poszukiwania złota w Laponii. Już po kilku dniach płukania badacze byli przekonani, że znaleźli wielkie złoże, największe w rejonie. Następnego lata dwóch doświadczonych górników wypłukało tu 2 kg złota. To rozpoczęło złotą gorączkę. Nad Ivalojoki ściągnęły setki poszukiwaczy. W Kultala zbudowano urząd mający kontrolować górników (The Crown Station). W okolicy mieszkało ponad 600 osób i w ten sposób osada stała się największą (niemiejską) miejscowością północnej Finlandii.

w latach 1882 – 1884 prowadzono tu badania zorzy i jeden z badaczy zimował w wiosce. Od początku 20-tego wieku Kultala straciła znaczenie. W latach 30-tych wymieniono dach, poważną restaurację zabytków przeprowadzono dopiero w latach 70-tych. Budynki są otwarte, ale puste. Można je zwiedzać.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »