Zimowy trawers Lofotów- Moysalen

Znów był piątek i rano śnieg na stoku koło naszego namiotu przecięli nowi narciarze. Biwakowaliśmy nad rzeczką długą najwyżej na kilkaset metrów pomiędzy jeziorem, a fiordem. Od wczorajszej trasy oddzielała nas szosa. Długo trzymał cień. Świeży ślad przydał nam się bardzo na początku, potem nasze drogi się jakoś rozeszły, być może narciarze wrócili. Byliśmy już ponad lasem w pięknej, rozgałęzionej dolinie tuż pod szczytem Moysalen. Szliśmy znakowanym szlakiem, to wiemy z mapy, ale nie widzieliśmy ani jednego kopczyka czy czerwonej literki T, pewnie były pod śniegiem.

Rażący blask. Sznur jezior nawleczonych na strumień, na płaskim wijący się meandrami. Niezamarznięty całkiem, bo słychać go było spod zasp. Krótkie strome podejścia. W końcu przełęcz i na zejściu szlakowy znak. Stromo. Lawinisko- zwały lodu wyrzuciły wodę z jeziora. Wszystko to zamarzło, scaliło się w galimatias kry. Dolina o nazwie Zachodni biegun. Zdobyliśmy coś!- cieszyliśmy się, nie wiedząc jak ten biegun nas wymorduje. Vespolendallen pokrywała plątanina skał, przecięta tysiącem rzek. Każda w oblodzony korycie pogłębionym śniegiem, tunelu 1,5- 2m. Rzeczki częściowo zamarzły, ale łosie, których tu też było dużo omijały lód tworząc labirynty ścieżek. Czasem skakały i trudno to było powtórzyć, czasem skakaliśmy wszyscy i stawiając stopę w punkcie gdzie wcześniej wybił się też zając i lis zastanawiałam się czy im tego nie zniszczę, czy nie oberwę. Udało nam się uciec stamtąd przed zmrokiem. Już w cieniu wdrapaliśmy się na upiornie stromy próg, oznakowany idealnie, ale zasypany kopnym śniegiem na lodzie- czymś na czym ani w rakietach, ani w rakach… Rakiety Jose były tu o niebo lepsze niż moje- z wolną pietą nie mogłam wybijać stopni dziobem i ześlizgiwałam się z tych, które zrobił Jose. Wyszliśmy na piętro okrutnie zmordowani. Fiord Vespollen był w całości pod lodem. Resztka światła nadal ozłacała Moysalen.

Noc była tak zimna, że nie wyjrzeliśmy nawet czy jest zorza. Szczęśliwi, że mamy dostęp do wody (Jose udało się skruszyć lód) ugotowaliśmy kolację pod tropikiem dopiero potem podpinając sypialnię. Miałam strasznie zmarznięte stopy. Ledwo je rozgrzałam.

Rano buty były zmarznięte na kość, a palce zesztywniały mi chyba na kilka godzin. Ruszyłam pierwsza, jak zwykle, bo było zbyt zimno żeby czekać. Jose dogonił mnie dopiero przed przełęczą, na stromym podejściu. Zejście też było bardzo strome. Obeszliśmy największe urwisko dużym łukiem, i tak też chyba robi letni szlak. Zanim Jose zdjął raki dystans pomiędzy nami znów urósł a ja, bezmyślnie poszłam nie tam gdzie trzeba kończąc na progu z widokiem na zaporowe  jezioro. W dole była jakaś chałupka. Wyciągnęłam mapę i zawróciłam do Jose, na tyle wcześnie, że zaoszczędził większość wejścia i zejścia. Z mapy wiedziałam już gdzie jesteśmy. Nie widziałam schroniska, ale wydawało mi się, że widzę ślad i rzeczywiście kilka dni wcześniej pokręcili się tu jacyś narciarze.  Doprowadzili nas do  Syntondanhytta upiornie stromym, typowo narciarskim trawersem- bardzo nieprzyjemnym w rakietach. Chatka była otwarta (chociaż należy do DNT). Zanim zdążyliśmy zajrzeć do środka z dołu podeszła sześcioosobowa grupa. Przez moment zastanawialiśmy się czy nie pójść dalej, było dopiero po drugiej, ale zostaliśmy. Norwegowie byli bardzo mili. Byli też bardzo zorganizowani. Już po chwili jedna ekipa rozpalała w saunie (jest tam sauna!), druga walczyła z piecykiem, a panowie w towarzystwie Jose wyruszyli z siekierami po wodę.

-Mam nadzieję, że przyniosą płynną, rozmarzyła się jakaś pani, a jak nie to może chociaż czysty lód…- Jeśli tylko jest tu jakakolwiek niezamarznięta woda- powiedziałam -to Jose nie odpuści i ją znajdzie. I tak było.

Share

6 komentarzy do “Zimowy trawers Lofotów- Moysalen”

  1. Popijam skrzący śnieg ze zdjęć mrożoną herbatą i ledwo pamiętam już, jaki jestem zmarźlak. Ostatniej zimy byliście jedną z większych inspiracji do mierzenia się z nieodpornością na zimno, a teraz zbieram na przyszłość. :)

    1. Cieszę się, że do czegoś inspirujemy :) zimno nie wydaje mi się aż takie złe- można się ubrać, a nie wiem zupełnie co bym zrobiła z upałem… Tym razem brakowało mi moich arktycznych butów- z wyjmowalnym kapciem, stopy przemarzały, z tym, że to była rekordowa zima.

      1. Pewnie gorszy od samego zimna jest strach przed nim, który stresuje i usztywnia… Mam nadzieję, że da się taką odporność wytrenować w jakimś stopniu.

        1. ja zaczynałam od wiosny- w górach można sobie wtedy dawkować zimę wchodząc wyżej i schodząc jak się ma dość. Najlepiej w ciepłych, np w Pirenejach czy na południu Alp, wtedy to jest naprawdę wielka różnica.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »