Od rana naprzemiennie zachmurzało się i rozchmurzało się. Chwilami nawet padał deszcz. Dopiero wyżej zorientowaliśmy się, że w dolinie utknęła chmura. Zachodni wiatr próbował ją przerzucić nad wyspą, ale raczej z mizernym skutkiem. Wschodnia strona Korsyki pozostała słoneczna, na zachodzie najprawdopodobniej mżyło. Poszliśmy w górę GR20, miałam ochotę sprawdzić drugi, znakowany żółto szlak, ale nie było go na mapie, więc zrezygnowałam. Mieliśmy ciężkie plecaki, a odcinek wyglądał na bardzo długi. Nie mieliśmy ochoty kluczyć i wracać.
Oba szlaki (co odkryłam później) schodzą się wyżej na grzbiecie- prawie na granicy lasu. Tak czy siak trzeba pokonać ok. 600 metrów zbocza porośniętego gęsto buczyną. Dalszy ciąg trasy biegnie trawersem już niemal po płaskim- przynajmniej jak na Korsykę- stąd taka wielka długość na mapie.
Chwilkę po połączeniu ścieżek las się troszkę przerzedził. Za nami pojawił się piękny widok na Monte d’Oro. Przełęcz, którą pokonaliśmy poprzedniego dnia nie odsłoniła się. Na dalekim wierzchołku Monte Rotondo błyszczał śnieg.
Wyszliśmy na hale z jednym z najpiękniejszych widoków GR20. Z Bocca Palmente po raz pierwszy widać wschodnie wybrzeże Korsyki.
Powietrze było cudownie klarowne, światło niemal grudniowe. Niskie, ostre i zimne wydobywające niezwykłą strukturę bezlistnych lasów. Daleko na morzu błyszczały wyspy. Jedną z nich była pewnie Święta Helena, nazwy drugiej nie znałam.
Mocno wiało, i żeby zjeść schowaliśmy się za spora skałą. Przy okazji udało nam się wysuszyć namiot- trzeba go było tylko przez cały czas trzymać, bardzo się starał odlecieć.
Ścieżkę schodzącą z Bocca Palmente pokrywał cień. Pomimo tego, że byłam tu wcześniej z trudem rozpoznawałam znajomy szlak. Pełne głębokich cieni góry, bezlistne drzewa i błękitne zimowe niebo wydawały się całkiem inne. Wiało i chyba był lekki mróz.
Bergerie Alzeta była zamknięta, dało się wejść tylko do stodółki- sprawdziliśmy to na wypadek, gdyby ktoś się tam wybierał zimą.
Dalszy ciąg trasy wił się po zboczu przecinając łączki i las. Przez cały czas mieliśmy piękny widok na wschód. Pogoda był cudowna, ale my zwykle byliśmy w cieniu.
To był ładny, niezbyt męczący dzień. Cieszyliśmy się, że nie jesteśmy po zachodniej, zachmurzonej stronie grani.
Pod wieczór usłyszeliśmy w lesie strzały. Jose zagwizdał i jak zwykle udało nam się bezpiecznie przejść. Widzieliśmy z daleka mężczyznę z bronią i psy. Byliśmy już blisko prowadzącej do Bergerie Campanille drogi.
Dotarliśmy tam na chwilkę przed zmierzchem. To niezbyt piękna, rozryta przez wyciągi i szosę dolina. Po zachodzie słońca zrobiło się lodowato, połaziliśmy troszkę wśród licznych zabudowań nie wiedząc, które z nich jest schroniskiem. Parkowy budynek stoi wyżej na podmokłej łączce. Prowadzi tam oznakowana ścieżka. Przygotowaliśmy sobie sporo drobniaków do karmienia schroniskowych skrzynek, ale Refuge Campanille jest darmowe.
Najprawdopodobniej tak jak Refuge Erco pod Monte Cinto, jest zbyt blisko drogi, żeby utrzymała się tam pełna monet skrzynka. Nie było światła, ale było trochę ręcznie nałamanego drewna i gaz.
Szukając czegoś na rozpałkę znaleźliśmy stronę z jakiegoś przewodnika – pokazywała nieznany mi wariant szlaku prowadzący granią Monte Renoso. Oczywiście natychmiast postanowiliśmy go sprawdzić!