Nocą było mi trochę chłodno. Padłam ubrana tak jak przyszłam w Polarnej i kurtce puchowej, ale obudziłam się i przebrałam. Zdjęłam Polarną, jakoś było mi w niej niewygodnie. W zamian wcisnęłam pod puchówkę waciaczek, który zabrałam na wszelki wypadek i tak naprawdę troszkę przypadkiem, byłam w niego ubrana w Polsce, kiedy wyjeżdżaliśmy. W luźniejszych ubraniach jest nocą cieplej, a pod Polarną miałam jeszcze wełnę i powerstretcha… nieco na styk. Przydała mi się do okręcenia głowy. Stół był przysunięty do samego okna i wiało mi mrozem w twarz.
To była zimna noc, chatka ostygła do -10 stopni. Wstaliśmy wcześnie, nie wiedzieliśmy gdzie nam przyjdzie nocować. Ranek był mglisty, słońce wynurzyło się z opóźnieniem, znad chmur. Za jeziorem ciągnął się płaskowyż, niezbyt ciekawy, pozbawiony szczegółów, ale światło zmieniało się niemal co chwilę i nie mogłam się oderwać od pozłacanych pagórków, oszronionych skarlałych brzóz, od szybkich śnieżyc ścierających co chwilę horyzont.
Schodząc, zbliżaliśmy się do gęstszych kęp drzew. Brzozy, widziane pod światło lśniły. Dolne gałęzie świerków otulał śnieg. Na górach po drugiej stronie jeziora Lofssjon usiadła mgła, z której co jakiś czas wysypywała się zadymka. Macki chmury docierały też do nas i wtedy padało pomimo błękitnego nieba.
Tuż przed krańcem płaskowyżu spotkałam wędrującego człowieka. Nie mógł jechać skuterem czy iść na nartach, następnego dnia miał mieć operowany bark. Powiedział, że w Lofsdalen mamy szansę na nocleg w narciarskim domku, że dalej czeka na nas świetna, ciepła chatka. Pokazał góry, gdzie spodziewałam się być za kilka dni. Nipfjället, Städjan wynurzały się z morza lasów i lśniły jak polukrowane ciastka. Miły człowiek. Kiedy nadszedł Edek zainteresował się nawet Wrocławiem. Na zjeździe minęłam go jeszcze raz.
Długo, szybko, znów nie zatrzymałam się przez 4 kilometry. Potem, zbyt nagle wyrzuciło mnie na jezioro. Pogubiłam się w plątaninie skuterowych śladów i idealnie zratrakowanych nartostrad.
-Idź jeziorem- zadzwoniłam do Edka, kiedy już mi się udało znaleźć sklep. Tak jak zapowiedział nieznajomy obok była informacja turystyczna i zanim dotarł Edek ubłagałam urzędującą tam panią żeby znalazła nam jakiś sensowny nocleg. Domek kosztował 2000 koron, ale policzono nam tylko za dwie osoby i wyszło 500. Obiecaliśmy po sobie posprzątać.
Natychmiast zajęliśmy wszystkie kaloryfery, wypiliśmy po kubku herbaty i pognaliśmy z powrotem do sklepu. To nie było aż tak blisko jak myśleliśmy, chyba ze 3 km, ale bez pulek szło się bardzo szybko. Kiedy wracaliśmy zapadł zmrok. Na górę skąd opadały wyciągi naszła chmura. Latarnie rozświetlały ją od wewnątrz jak klosz, ale kiedy wróciliśmy do naszych aparatów niebo było już zbyt czarne żeby zdjęcie oddało ten widok. Fascynujący, pomimo tego, że sztuczny.