Alpy czerwiec-lipiec2013 Colle della Gippiera- Col de Serenne

<– Poranek był piękny. Ani śladu mgły.

Dobre warunki do podziwiania panoramy- doskonale opisanej na tablicy wmurowanej przed biwakiem.

Wstałam wcześniej i połaziłam troszkę po okolicy, czekając aż moi współspacze się pobudzą. Włosi wyruszyli zdobywać Sautron, a my poszliśmy ich wczorajszym śladem na Colle della Gippiera.

Na przełęczy skończył się nasz spokój. Od bliskiego schroniska Chambeyron podochodziły grupki ludzi. Spotkaliśmy pewnie z 10 osób. Po obu stronach przełęczy leżał śnieg i większość (jednodniowych najprawdopodobniej) wędrowców przechodziła bardzo stromy trawers bez raków. Była tam wydeptana ścieżka, o poranku solidnie zmrożona Poszłam nią, a Jose założył raki i zszedł po śniegu bezpośrednio w dół, na brzeg jeziora. Dalej było już prosto, w śniegu widzieliśmy sporo śladów i pomimo tego, że wydeptano różne warianty nie mieliśmy wątpliwości gdzie iść.

Droga do schroniska wbrew relacji Włochów zajęła nam więcej niż półtorej godziny. Minęliśmy kilka ślicznych stawów, wciąż jeszcze częściowo zmrożonych. Bardzo piękne błękitne jezioro jest przy samym schronisku.

Na ławeczkach przed budynkiem siedziały spore grupki, ale na drzwiach wisiała kartka: „wyszedłem, wracam wieczorem”. Nici z jedzenia. Kolejny raz ugotowaliśmy pokrzywy i wyjedliśmy wszystkie okruszki sera. Jadalnia była otwarta i można tam było spokojnie gotować. Schronisko jest nowoczesne i czyste. Otwarta była też toaleta- bardzo ciekawa.

To pocieszające, że ścieki nie są wypuszczane do rzek czy jeziora. To się jeszcze niestety zdarza.

Najedzeni, postanowiliśmy nie schodzić bezpośrednio do Fouillouse, skąd przychodziły coraz większe grupy, ale przejść przez przełączkę powyżej jeziora widoczną na poprzednim zdjęciu (Pas dela Couletta). Trawers był zaśnieżony i w kilku miejscach już niezbyt bezpieczny- zrobiło się południe, ale widoki cudowne. Staw widziany z trawersu zyskał nieprawdopodobnie jaskrawą barwę. Takich jezior jest w Queyras i Monviso kilka, ale o tym nie wiedziałam.

Plusem tej trasy, było też to, że pomimo popularności schroniska była kompletnie pusta. Zejście było piękne. Początkowo kamienny rumosz, w kilku miejscach jak by to określili Francuzi „delikatny” :). Niżej wygodna ścieżka, w dolnych partiach doliny dróżka, wijąca się wśród pięknych łąk.

We wzgórzu piętrzącym się nad doliną tkwią dobrze zachowane bunkry. Fouillouse, to dość malownicza wieś z pięknym kościółkiem. Uciekliśmy z niej jednak szybko, bo panował tam spory ruch. Polnymi dróżkami (jest dobre oznakowanie) zeszliśmy aż do Saint Paul sur Ubaye.

Trasa biegnie przez pastwiska i las i gdyby nie daleki widok na urwistą drugą stronę doliny Ubaye, można by pomyśleć, że to Polska. Bujne, jeszcze nieskoszone łąki, wysokie drzewa, sporo strumyczków. Ludzi za to mało, spotkaliśmy tylko kilku spacerowiczów już na dole.

Saint Paul to mała senna miejscowość. Jest kemping, gite i sklep (w gite). Jak zwykle we Erancji w merostwie są otwarte toalety. Posiedzieliśmy przed sklepem jakiś czas, bo miał wygodne stoliki i dużo smacznych, a ciężkich rzeczy, które postanowiliśmy na miejscu zjeść. Bardzo miłe, przyjazne miejsce.

Wieczorem zaczęliśmy znów podchodzić drogą w górę doliny Ubaye, ale na szczęście na szosie szybko zatrzymał się samochód, jak się okazało znajomy. Dziewczyna ze schroniska Maljaset podwiozła nas kilka kilometrów. Wyruszyliśmy w kierunku na Col de Serenne. Wydawało nam się, że to najkrótsza droga w kierunku Ecrins. Musieliśmy zejść do jakiejś dużej miejscowości, bo sklep. Zdecydowaliśmy się iść do Guillestre. Wiedziałam, że jest tam spory sportowy sklep, a kończył nam się gaz. W Saint Paul można było kupić tylko kilkukilogramowe butle. Bardzo uprzejma dziewczyna z Maljaset doradziła nam Col de Serenne ze względu na załamanie pogody zapowiadane już na ten wieczór. Nic go nie wskazywało, ale takie są góry. Chmury oczywiście nadeszły.

Udało nam się szybko przejść na wysoki próg doliny (niecałe 2 godziny to jakieś 800 metrów podejścia) i wyjść na płaskie, wysokie łąki. Niżej nie byłoby szansy na rozbicie namiotu- zbyt stromo, a na górnym odcinku nie było już dostępu do wody.

Na trawkach dopadł nas lekki deszcz. Bardzo się ucieszyliśmy widząc cabanę. Stara- na drugim brzegu rzeki była wilgotna i brudna. Nowa zamknięta, ale zmieściliśmy się na drewnianym podeście pod skosem dachu. Przez całą noc szalała burza.

Rano otulały nas strzępy mgły, ale nie martwiliśmy się, bo ścieżka okazała się znakowana. Przełęcz widzieliśmy wieczorem, była zielona i łagodna.

 

 

 

Share

Canon EOS 500N- siedemnastoletni test

Mam dylemat. Sprawa gryzie mnie już od kilku tygodni i chyba sama sobie z nią nie poradzę. Od kilkunastu lat fotografuję góry analogowym Canonem EOS-em 500 N. Być może nadszedł czas, żeby go wymienić, ale zupełnie nie wiem na co. Poczytałam o wielu różnych aparatach. Pomęczyłam mojego cyfrowego EOS 400 D. Blisko cywilizacji i w pracy to niezły aparat, niemniej przy długim łażeniu w oddalonych, bezludnych miejscach ma zbyt dużo wad.

W celu gruntownego przemyślenia postanowiłam odświeżyć sobie wszystko co wiem o moim analogu. Przejrzałam nawet instrukcję obsługi. Tak łatwiej mi go porównać z internetowymi opisami współczesnych aparatów.

Moja „recenzja” wygląda  tak:

Odporność na warunki atmosferyczne: Producent zaleca ochronę prze deszczem i śniegiem, ale w praktyce ten aparat jest niewiarygodnie odporny na wilgoć, marznięcie i zamoczenie. Miałam go na każdym opisanym na blogu górskim wyjeździe i na wielu innych nieopisanych. Nie ma problemu żeby wyjść z nim na deszcz, trzymać przez dwa tygodnie na mrozie, naprzemiennie schładzać do -20 stopni C i ogrzewać do +20 (np. wchodząc do schronisk). Wiele znanych mi cyfrówek w identycznych warunkach padło.

Podobnie jest z przegrzewaniem. Noszę aparat na pasku zaczepionym za pas biodrowy plecaka. Przez 2 miesiące w roku (od kilkunastu lat) jest na silnym słońcu. Nic mu się nie stało.

Nie wiem czy się przyznać, ale nigdy go nie czyściłam. Przecieram tylko to co dostępne z wierzchu. Nie przechowuję go w miejscu chłodnym, suchym i wolnym od kurzu, jak zaleca producent tylko w dość zakurzonym i raczej wilgotnym domu, generalnie wcale go nie oszczędzam.

Wbrew ostrzeżeniu z instrukcji po ok 17 latach wyświetlacz ciekłokrystaliczny nie stracił ani odrobiny ostrości, a baterie działają nawet na dużym mrozie z tym, że wtedy rozładowują się szybciej.

Wytrzymałość mechaniczna : Aparat jest bardzo lekki. Plastikowy, ale niesamowicie wytrzymały. Spadł już wielokrotnie, raz spadliśmy razem, ja się trochę potłukłam, aparat na szczęście wcale. System mocowania obiektywu wydaje się delikatny. Rzadko zmieniam szkła, więc to nie ma wielkiego znaczenia. Bagnet działa bez zarzutu.

Zasilanie: EOS 500N prawie nie potrzebuje prądu (prawie czyni jednak wielką różnicę i czasem chciałabym żeby zwalniał migawkę bez baterii, ale tego nie robi ). Aparat zasilają baterie  CR123A (3V).  Zmieniam je mniej więcej raz na parę miesięcy czasem rok. Są trwałe i wytrzymują nawet kilkunastodniowy mróz, czy  tygodnie w deszczu i mgle. W razie czego dość łatwo je kupić, znacznie łatwiej niż zapasowy film.

Filmy: Niestety bez względu na długość filmu mój aparat widzi tylko 24 lub 36 klatek, częsta dodatkowa klatka marnuje się.

Film jest przewijany do końca, przy przypadkowym otwarciu (głupota, lub upadek) psuje się tylko to co na wierzchu w praktyce 1-2 klatki. Wkładanie i wyjmowanie rolki jest proste i działa bezawaryjnie pomimo tego, że niejednokrotnie otwierałam aparat w bardzo niesprzyjających warunkach*.

Ostrość: Aparat ma trzypunktowy pomiar ostrości. Nie ma problemu z ustawianiem go na wybrany punkt. Nie zauważyłam żeby autofocus się kiedykolwiek pomylił. Pojawiające się co jakiś czas błędy (1-2 na 100 klatek) są moje.

Autofocus nie działa przy słabym świetle, nie pomaga lampka służąca do redukcji efektu czerwonych oczu. Niekontrastowego obiektu w ciemności nie da się sfotografować z AF.

Automatyka : EOS 5oo N ma sporo programów. Nie używam pełnej automatyki, programu do zdjęć nocnych (bo włącza się lampa), programu do fotografowania elementów bliskich – z tego samego powodu. Robiąc zdjęcia roślinom lubię rozmywać tło, a automatyka „z kwiatkiem” ma w tej kwestii inne zdanie. Preferuje duże głębie ostrości (i przesłony), czasy wychodzą krótkie, więc uparcie włącza się lampa. Nie używałam automatycznego ustawiania głębi ostrości, ale w najbliższym czasie spróbuję. To niestety zwykle wymaga statywu, bo ten program lubi długie czasy.

Zwykle fotografuję w trybie preselekcji przesłony.

Lampa: Nie używam lampy błyskowej-  bo spłaszcza obraz, mam dobrą zewnętrzną lampę, ale nie noszę jej w góry.

asphodel, to zdjęcie zrobiłam z wbudowaną lampą błyskową. Pięknie rozświetliła mgłę
lubię ostre kontrastowe oświetlenie i z tym zarówno aparat jak klisza radzą sobie doskonale.

Programu do zdjęć seryjnych (czyli też fotografowania przy krótkich czasach) nie używam, bo woli czulszy film ( i bo to zbyt drogie). Prawie zawsze mam w aparacie ISO 200, więc jeśli bardzo zależy mi na krótkim czasie ustawiam go w trybie TV. Przy okazji- jakość zdjęć zależy też oczywiście od użytego filmu, ale to inna historia.

Wrzesień 2009, zdjęcie wykonane na czarno białej kliszyZa to program do krajobrazu jest niezły. Jedyne nad czym trzeba pomyśleć to wybór punktu pomiaru światła, niekoniecznie centralny, trzeba go sobie wybrać, najechać centralnym punktem, nacisnąć spust migawki do połowy, przesunąć i sfotografować. To bardzo szybkie, szybsze niż grzebanie w ręcznych ustawieniach (zwłaszcza bez okularów).

W trudnych warunkach (tylne światło, ciemność, deszcz) lepiej pracować w ręcznych trybach, bo aparat bardziej precyzyjnie pokazuje czy ekspozycja jest prawidłowa. W przypadku umocowania aparatu w statywie przydaje się możliwość (jest bardzo ograniczona) ręcznego wyboru punktu pomiaru światła.

Mój aparat ma jeszcze jedną funkcję, której nigdy nie używałam**. Możliwość bardzo długiego naświetlania, nawet kilkugodzinnego. Oczywiście potrzebny jest i statyw, i kabelek do zdalnego wyzwalania. Obu tych rzeczy jak dotąd nie miałam w górach. Jak wiecie, dla mnie bardzo ważna jest waga. Nocne zdjęcia zrobione tym aparatem powstały na 30 sekundowym naświetleniu przy użyciu samowyzwalacza.

EOS 500 N to w założeniu aparat dla amatorów, ale z wykonanych nim zdjęć powstała i książka Wędrówki Pirenejskie i wiele moich prasowych artykułów. Nim zrobiłam też wszystkie górskie zdjęcia z bloga (z wyjątkiem letniej Korsyki i Maroka- tam miałam cyfrówkę).

kłęby mgły. Pireneje, czerwiec2010,w pierwszej chwili, wydawało mi się, ze to zdjęcie ejst nieostre, ale to tylko mgła, aparat widzi więcej niż oko, w rzeczywistości mgła wydawała się gęstsza, aż wciskała się do namiotu.
kłęby mgły. Pireneje, czerwiec 2010,w pierwszej chwili, wydawało mi się, że to zdjęcie jest nieostre, ale to tylko mgła, aparat widzi więcej niż oko, w rzeczywistości mgła wydawała się tak gęsta, że aż wciskała się do namiotu. Na zdjęciu widać tylko rozmycie.

Fotografowanie na filmach ma wiele wad. Cena, niemożliwość zobaczenia na miejscu co wyszło. Przymus noszenia wielu zapasowych rolek. Ma też zalety. Film jest łaskawszy, toleruje niewielki błąd, ma znacznie większą rozpiętość tonalną,

Udają się nawet zdjęcia robione pod światło czy w bardzo silnym  słońcu w środku dnia.

Alpy lipiec 2013, zdjecie wykonane w samo południe

Na kliszy rozmazane przez małą głębię ostrości tła są zawsze piękne.

przylaszczki, mała głębia ostrości sprowadziła las w tle do uproszczonego rysunku

Niebo zwykle nie wygląda jak blacha, dobrze zrobione skany z negatywów można bardzo silnie powiększać. Wydrukowałam już niejeden baner.

Abstrahując od tych twardych argumentów w filmie jest magia, a poukładane bezpiecznie negatywy dają poczucie sukcesu- to coś namacalnego i trwałego. Realne osiągnięcie.

cały urok leży w cieniach, Pireneje, marzec 2011

Oczywiście fotografując tym archaicznym sprzętem muszę zapomnieć o panoramach, czy filmikach. Też o jakości HDR, chociaż ten aparat ma funkcję automatycznego robienia trzech ekspozycji na raz i można by z nich uzyskać zdjęcie HDR w jakimś programie. (Pytanie na marginesie- czy cienie są naprawdę wadą?)

Wschodnie Pireneje, październik, 2010, ta fotografia byłaby nudna bez cieni

Mogę za to tygodniami trzymać się z dala od cywilizacji, bo nic nie wymaga ani prądu ani nawet nowych baterii.

I jak myślicie czy jest jakaś cyfrówka, która mi zastąpi EOSa 500 N?

Pomijam oczywiście takie, które kosztują fortunę i ważą tonę. EOS z obiektywem 28-80 (standard) waży tylko 450 g. To wąski zakres zooma, ale jak widzicie jakoś sobie z nim radzę. Wolałabym trochę jaśniejszy obiektyw, czasem brak mi teleobiektywu, a czasem szerokiego kąta. Poza tym mój analog w zasadzie nie ma wad.

Dla porównania moje cyfrowe zdjęcia ( zrobione w cywilizacji EOSem 400D wyglądają np tak. Liczę na Wasze opinie, bo szczerze mówiąc troszkę się w tym pogubiłam :)

PS (sierpień 14): od kilku miesięcy fotografuję (też) EOS-em 5D. Ten stary aparat o matrycy wielkości klatki filmu małoobrazkowego i stosunkowo małej ilości pikseli daje obraz najbardziej zbliżony do kliszy. Podobno jest w tym najlepszy, ja jednak stale widzę różnice i nie wydaje mi się, żebym miała ochotę całkowicie zrezygnować z mojego starego analoga.

Dla porównania: norweskie kwiatki na kliszy i cyfrowe. Jest różnica prawda?

* ( wrzesień 2014) po 18 tu latach coraz częściej zacina się mechanizm przewijania filmu. Rolka jakby utyka i czasem nie da się przewinąć do końca.

PS: konkursy fotograficzne preferują cyfrowe zdjęcia, ale na szczęście nie wszystkie. Popatrzcie tu :)

 

Share
Translate »