Bohusleden cz3 (Uddevalla)

Całe życie chodziłam po górach, i tam umiem stworzyć w sobie głęboką radość. To mieszanina zachwytu światem, adrenaliny i zmęczenia. Płaskie, było dla mnie wyzwaniem. Pierwszy raz poszłam po niegórskim szlaku w 2016 roku. To była Islandia. Szłam z południowego wybrzeża na północne i dopiero po minięciu lodowców, w terenie pozbawionym interesujących widoków czy absorbujących szczegółów odkryłam, że radość z wędrówki można też osiągnąć prędkością. Regularnym, powtarzalnym ruchem. Wtedy dołączył do tego polarny dzień, zimno, przemoczone ubrania, brak jedzenia i czystej wody. Pamiętam euforię trwającą przez kilka dni. Nie pamiętam szczegółów tej trasy, nie zarejestrowałam nawet jednej rzeki. Nie pamiętam brodu, a jest na mapie i musiałam go jakoś przejść. Powtórzyłam to na Islandii w maju 2017 roku idąc do Askji.

Teraz wiedziałam już, że nie osiągnę tego uczucia w lesie. Był dla mnie zbyt absorbujący, daleko mu do kojącej monotonii islandzkich wyżyn. Poza tym dzień był za krótki żeby długo iść, ale noce długie, więc myślałam. Zdecydowałam, że nowa sytuacja wymaga innego podejścia. Radość daje mi też twórczy proces. I chociaż nie miałam natchnienia, nie czułam potrzeby tworzenia, spróbowałam. Ostatecznie powstała seria zdjęć– rejestracja procesu wtapiania się w las. Fotografowanie wymusiło uważność, tempo spadło do 20 kilometrów na dobę (do połowy prędkości wywołującej euforię), a byłam zadowolona

Ale to dygresja. Chciałam Wam pokazać jak się uczyłam chodzić po lesie.

Tymczasem miałam kłopot. Zapowiadano ulewny deszcz, 29 mm na dobę i bardzo chciałam tym razem nocować w wiatce.

Szlak biegł na tym odcinku bliżej cywilizacji, mijałam senne farmy i wsie. Pasły się konie poubierane czasem w zabawne stroje. Pogoda zmętniała kiedy mijałam wiatkę przy terenach sportowych w Grevesten. To o dziwo dobre biwakowe miejsce chociaż we wsi. Jest tam toaleta i woda, i przechodząc widziałam parę rowerzystów, już prawie gotowych do wyjścia. Było tam rozwidlenie szlaków, i być może warto było wybrać ten biegnący do Uddevalla, ale wpadłam na ten pomysł zbyt późno. Skręciłam do miasta dalej, mijając szosę. Wcześniej przeszłam pod autostradą. W środku poręby ktoś wyrzeźbił z pnia krzesełko. Na drodze spał znudzony padalec. Mżyło.

Szosa niezbyt uczęszczana. Zatrzymał się pierwszy samochód. Mężczyzna, który bardzo się śpieszył wysadził mnie przy stacji benzynowej. Było tam drogo, więc pognałam jeszcze 2 km do centrum. Wracając wstąpiłam na stację na kawę i doładowałam baterię. Deszcz zbliżał się nieubłaganie, ale tym razem nikt mnie nie podwiózł. Próbowała kierowczyni miejskiego autobusu, ale nie jechała w tę sama stronę, więc wróciłam z nią i wysiadłam tam gdzie wsiadłam… Miała rację i z miejsca gdzie zawróciła było najbliżej do szlaku, ale ominęłabym wtedy kawałek, a z nim upatrzoną wiatkę. Więc 6km szosą. Wiatka stała nad pięknym jeziorem, troszkę w bok od szlaku. Naniosłam tam mnóstwo jedzenia, nazbierałam na zapas borówek i pomyślałam, że przeczekam deszcz.

W nocy słyszałam mysz, ale wystarczało stuknąć kilka razy, żeby uciekła.

Ranek był wilgotny, ale nie lało wcale tak jak w prognozie, więc wyszłam. Kałużami przez ociekający las. Szlak mijał Uddevallę łukiem i bardzo długo prawie przez cały dzień słyszałam strzały. Nie wiem czy były tam jakieś zawody? Odgłosy ucichły dopiero po południu. I odezwały się znów przed rezerwatem Herrestadsfjallet. Już myślałam, że grzmią pobliskie tereny wojskowe, ale to starszy mężczyzna bawił się z psem strzelając przy tym z rakietnicy…

Wcześniej padało i chociaż przeczekałam najgorsze pod balkonem zamkniętej już restauracji (na plaży przy jeziorku Bjursjon, ładne miejsce z kąpieliskiem i toaletą), przemokłam. Siedząc widziałam dziewczynę wędrującą w deszczu, teraz ponownie spotkałam ją na ślicznej farmie Alsjan. Została tam, a ja spróbowałam szczęścia. Kilka kilometrów dalej była lapońska kata, postawiona tu (pewnie dla zabawy) jako schron. Prognoza nadal zapowiadała deszcz, byłoby to wspaniałe miejsce. Niestety sobota… Kiedy uchyliłam drzwi trafiłam na pięciu facetów. Napalili i wewnątrz było strasznie gorąco. -Nie ma miejsca- przywitali mnie- No widzę-powiedziałam, bo co było zrobić. Zmieściło by się tam z 10 osób, ale wcale nie chciałam się wciskać. Zaraza, zaduch.

Herrestadsfjallet to miejsce pełne schronów i szlaków. Są tam też prawdziwe schroniska, ale zamknięte. Do zmroku dobiegłam do najbliższej wiatki. To nie było daleko, mniej niż 5 kilometrów. Szlak żółto oznakowany, bardziej dziki niż Bohusleden, raz go zgubiłam. Wiatka stara i pusta, widoki piękne.

Za to myszy rozwydrzone jak diabli. Całą noc mi chodziły po głowie!

Share

2 komentarze do “Bohusleden cz3 (Uddevalla)”

  1. CO do strzałów tych wyjaśnionych z tego wpisu i tych z poprzedniego. Może w okolicy była strzelnica. Kiedyś ruszając na Słowację wraz z Pimem też przeżyliśmy podobną sytuację. Marsz przez las i grzmiąca broń w okolicy Parkowej Góry koło Krynicy. Odpowiedzialna była właśnie strzelnica.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »