fotografia analogowa czy cyfrowa?

Wszyscy już dawno odpowiedzieli sobie na to pytanie, bardzo możliwe, że jestem jedną z ostatnich, lub jak się czasem zdarza, jedną z pierwszych powracających do tego tematu.

Analogowy aparat w górach ma niemal same zalety. Pisałam już o tym, więc nie powtarzam. Ma jednak wadę, która czasem drażni. Fotografowanie nie jest za darmo, a zdjęcia wymagają sporo zachodu. Potrzebne jest i laboratorium, i skaner. Rolki wydają się lekkie, ale zwykle noszę ich z pół kilograma.

Jak myślicie, warto?

AA024
Canon EOS 500N, Superia 200, Canon EF 24-85 mm f 3,5-3,5 ( 24 mm)
IMG_0965a
Canon EOS 5D, Canon EF 24-85 mm f 3,5-3,5 (24 mm), ISO 100, F11, t 1/60 s, korekta ekspozycji -0,33

Analogowe zdjęcie (na górze) jest bez komputerowej korekty, prosto ze skanera. Nad cyfrowym (w RAW-ie) musiałam chwilkę popracować. Pomiędzy ich wykonaniem minęło kilka minut- co widać po cieniach i układzie chmur. Żeby zmienić obiektyw musiałam stanąć i ściągnąć plecak. To też widać- na cyfrowym zdjęciu znów mam go na sobie. Cienie są długie. To już wieczór.

Ta para zdjęć to słoneczny poranek:

IMG_0925
Canon EOS5D, Canon 24-85mm f 3,5-3,5. ( 24mm) ISO100, F11, t1/125 s

Dzieli je jakieś pół godziny i troszkę inny punkt widzenia. Zdążyłam już kawałek odejść, szkoda mi było klatki na powtórzenie tego wielokrotnie już złapanego na cyfrze ujęcia (bawiłam się tym widokiem przez cały wieczór), ale zatrzymałam się i zrobiłam je jeszcze raz. Jest inne. W silnym porannym świetle nawet pełnoklatkowa matryca jest słaba. Słabsza niż zwykły, tani film:

AA036
Canon EOS 500N, Superia 200, Canon EF 24-85 mm

Ogromna różnica, prawda? (nie wiem tylko czy nie przekręciłam filtra? Może ten piękny błękit stawu to tylko inny kąt padania spolaryzowanego światła? Zawsze ustawiam filtr tak żeby obraz wyglądał najlepiej, ale nie wiem czy tym razem wyszło to tak samo, to jednak różny punkt widzenia, a słońce zdążyło się już troszkę przesunąć)

W zbliżeniu i w dobrym dla fotografii wieczornym świetle różnica pomiędzy matrycą i kliszą wygląda tak:

IMG_0884 AA003

Poznacie, które zdjęcie jest które? (opis pojawi się po najechaniu na obrazek).

Nie wiedząc jaki osiągnę efekt najczęściej fotografowałam krajobraz w jaskrawym świetle dnia -na filmie, a wieczorami, kiedy mniejsza rozpiętość tonalna matrycy nie powinna już tak przeszkadzać przekładałam zooma na cyfrę, a 50-tkę makro na analoga. To pozwalało na normalne używanie tego obiektywu. Na cyfrowym korpusie działał tylko na najniższej przesłonie 2,8 dając dość specyficzny obraz:

IMG_0936
Canon EOS 5D, Sigma EX 50 mm, f 2,8 Macro F2,8 t 1/6400s

Dla porównania przy rozsądnej (dużej) przesłonie na kliszy wyszło to tak:

AA033

Canon EOS 500N, Superia 200, Canon 24-85 mm f 3,5, 4,5 (85mm)

Porównywanie korpusów z rożnymi obiektywami ma sens tylko pod względem użyteczności. Jasne, że sama 50-tka by mi nie wystarczyła. Żeby móc ustawiać wszystkie przesłony  i fotografować jak umiem najlepiej musiałabym kupić jej nowszą wersję dostosowaną do cyfrowych korpusów. Teraz zdjęcia makro z cyfry i analoga są nieporównywalne. Brak możliwości  zmiany przesłony to okrutnie przeszkadzająca wada:)

i jeszcze jedna para, złapana w deszczu i pod światło:

AA008
niekorygowany skan, EOS 500N Superia 200
IMG_1614.CR2
EOS 5D Canon 24-85 mm (60mm), F6.3, t 1/30s, ISO 200

Okoliczności były dramatyczne i nie pamiętam już czy zmieniłam obiektyw. Być może analogowa fotka jest z jaśniejszego obiektywu stałoogniskowego. Pewnie wiele zależy od mojej uwagi- w pośpiechu można nie najlepiej naświetlić zdjęcie. Na cyfrze troszkę to od razu widać (po histogramie i po prześwietleniach), na kliszy trzeba mieć nadzieję, że wyszło i polubić uzyskany efekt:)

Najważniejsze dla mnie to ustalić czy warto nosić ze sobą aż dwa korpusy? Widzicie istotne różnice?

AA030a
Canon EOS 500N, Superia 200, Canon EF 24-85 mm, f 3,5-4,5 (24 mm)
IMG_0809
Canon EOS 5D, Canon EF 24-85 mm, f 3,5-4,5 (24 mm) ISO100, F11, t 1/60 s

Wiem, że niektórym z Was moje rozważania wydadzą się nudne.  Zdjęcia się teraz cyka, ogląda raz i zapomina…  po co poświęcać im tyle uwagi? Dla mnie są sposobem odkrywania świata. Jest piękny. Jest fascynujący. Stąd wciąż myślę jak go lepiej pokazać i mam nadzieję, że to komuś służy:).

PS:  W galeriach, które zamieszczam teraz przy wpisach publikuję najlepsze moim zdaniem fotografie. Macie więc wymieszane klatki cyfrowe i analogowe. Mam nadzieję, że to bardzo nie przeszkadza?

 

Share

Sunndalen, Jostedalsbreen, Norwegia lipiec 2014 cz3

Po zejściu ze Skali dopchałam do plecaka zbędne pozostawione na kempingu rzeczy (strasznie ciężkie!) i jeszcze zanim zeszłam do Loen złapałam stopa do Stryn (piękna droga). Potem drugiego kilka kilometrów dalej. Poszło łatwo, bo człowiek, który podwiózł mnie pierwszy zostawił mnie w bardzo dobrym miejscu- już za wsią. Kolejny kierowca był tak miły, że odszukał wlot doliny Sunndalen, gdzie zaczynał się mój szlak. Początkowo minęliśmy go, ale wypytywanie miejscowych pomogło. Mężczyzna, który twierdził, że jedzie donikąd (bo jest na wakacjach, a wszędzie mu się tu podoba) zawrócił przed szlabanem na polnej drodze, pomachał mi i znikł, a ja zaczęłam piąć się powolutku długą doliną. Z pośpiechu zapomniałam o wodzie i idąc gruntową drogą wzdłuż niedostępnej, bardzo wezbranej rzeki przyglądałam się wszystkiemu co mokre. Nic. Sunndalen to dolina bez strumyków…  drogi nie przecina ani jeden.

Jostedalbrean

Sytuacja była dość zabawna. Przez cały czas słyszałam huk i nawet sfotografowałam kilka wodospadów, ale chociaż bardzo mi się chciało pić musiałam iść przez prawie dwie godziny zanim zdołałam nabrać wody z mętnej lodowcowej rzeki.  Innej nie było, a do tej udało mi się sięgnąć tylko dlatego, że  rozlała się tworząc wolniej płynącą odnogę. Tuż obok był parking. Ponieważ było już po północy rozbiłam namiot na żwirku nie zastanawiając się nawet czy dalej nie byłoby lepiej. Byłoby. Wyżej jest sporo ładnych biwakowych miejsc. Odkryłam je jednak dopiero rano. Wyspana, wykąpana (spokojna rzeczka była naprawdę przydatna) wyruszyłam ochoczo w nie do końca przemyślaną trasę. Starszy pan, który zabrał mnie do Stryn, niegdyś przewodnik górski, twierdził, że nikt w te miejsca nie chodzi, a dotarcie do cywilizacji zajmie mi pewnie ponad 6 dni. Zajęło 7.

IMG_0870-001

Za malutką, pełną pięknych drewnianych domków wioseczką (bez dojazdu) szlak o wiele lepiej oznakowany niż wskazuje mapa rozdziela się. Jedna odnoga (na wprost) prowadzi do lodowcowych jezior- poszły tam dwie kobiety, druga odbija w lewo, wdrapuje na dość zagmatwaną przełęcz i przechodzi przez grań mijając bokiem gigantyczny lodowiec. Szlak opada potem łagodnie plącząc się wśród wypolerowanych skał, a czerwone oznakowanie stopniowo znika. Rozbiłam namiot w pierwszym dogodnym miejscu nad wielkim błękitnym jeziorem. Pan przewodnik chyba przypuszczał, że dojdę tego dnia znacznie dalej, ale 1500 metrowe podejście w upał z moim bardzo ciężkim plecakiem mocno dało mi w kość. Do tego stale walczyłam z głodem.

IMG_0919

Nie tak zaplanowałam swoją podróż więc wśród moich jedzeniowych zapasów znalazło się dużo niedostępnych w Norwegii rzeczy (suszona wołowina, prawie kilogram suszonych warzyw, wielka torba suszonych jabłek…) a nie znalazło nic kalorycznego. Nie miałam ani czekolady, ani sera, a poza orzechami żadnego tłuszczu. Powinnam była to sobie kupić, ale plecak był na to zbyt ciężki. Starałam się zjeść jak najwięcej suszu, sprawdziłam dość ciekawe kombinacje (suszona marchew z orzechami… barszczyk czerwony z suszonym jabłkiem- to akurat pycha… :), ale i tak zaraz po jedzeniu czułam głód. Mój organizm przyzwyczaił się po kilku dniach, przy okazji zagospodarowując własny tłuszcz, niemniej moje myśli w denerwujący sposób krążyły wokół jedzenia. A trasa rzeczywiście okazała się dzika. Zwłaszcza pozbawione (nawet samoobsługowych) schronów pierwsze 3 dni.

Odcinek nieuczęszczany, często nieznakowany. Piękny :).

Share
Translate »