Pireneje, grudzień, Collado Balibierna

To był mój najpiękniejszy dzień. Mogłabym o nim napisać więcej (napisałam w książce) , ale w sumie historia była bardzo prosta. Byłam sama. Przed pierwszą przełęczą (Collet d’ Estanyets) trafił mi się stary ślad. To mnie ośmieliło. Skoro ktoś mógł przejść ja sobie też pewnie poradzę.  Końcówka była dla mnie trudna, bardzo zalodzona (na szczęście wzięłam stalowe nie aluminiowe raki), reszta- w sumie wcale nie. Zwykły, niezbyt głęboki, czasem kopny, czasem zmrożony na kamień śnieg.

Szlak na Collado Balibierna  nie był przetarty, ale na krótkim fragmencie drogi trafiłam na ślad. Ktoś szedł niedawno z Llauset na Balibiernę. Potem przez kilka godzin szłam po zupełnie nietkniętym, stromym ale niezbyt trudnym śniegu. Po drugiej stronie, na dole, już przy  Ibones Balibierna znów trafiłam na ludzki ślad. Szłam nim aż do Refugi Coronas. Przydał się, bo na progu doliny są wielkie kamienne bloki, teraz przysypane niepewnym śniegiem, trochę już podziurkowanym przez nieznanych mi poprzedników. Nisko przy schronisku śnieg był wytopiony, a całą ścieżkę zarastał lód.

Piękny, samotny dzień pełen niesamowitych widoków. Zobaczcie sami :)

Share

Pireneje grudzień, les Angles

Pomimo tego, że pan schroniskowy w Conangles odradzał, o świcie wyszłam GR11 do Les Angles. Nie byłam pewna jak pójdę dalej, w razie gdyby wysoko zrobiło się trudno, miałam zamiar zejść i pójść do Benasque drogą trawersującą Val Castanesa.

Widny, bukowy las  pięknie posrebrzała szadź. Wielkie skalne bloki porastał żywo-zielony mech, co jakiś czas trafiały się równie zielone paprocie. Wyżej weszłam w troszkę zaśnieżone  rododendrony i zarośla karłowatych brzóz.

W wielu miejscach zbocze przecinał lód, najgorzej wyglądała sama ścieżka. Często musiałam obchodzić w kółko  wielkie lodowe płaty.  Nie było sposobu, żeby się na tym utrzymać.

Niebo było zamglone, ale pogoda nie najgorsza. Wydawało mi się nawet, że się trochę poprawia.

Kiedy wyszłam na próg doliny wyszło słońce.

Było wcześnie. Jeszcze przed drugą. Zostawiłam plecak w schronie i poszłam w górę zobaczyć jakie są warunki w wyższych już ośnieżonych partiach gór.

Przez chwilę cieszyłam się niezwykłymi widokami. Słońce rozświetlało wysokie granie. Wszystko wokół było ośnieżone. Górne jeziorka pokrywał błyszczący, wywiany lód.

Przełęcz Collet dels Estanyets, strome miejsce, którego trochę się bałam, nie wyglądała bardzo źle. Pomyślałam, że chyba dałabym radę ją przejść, chociaż nie byłam całkiem pewna. Decyzja co robić jak zwykle w takich sytuacjach pojawiła się sama. Druga znacznie niższa przełęcz Cuello d’ Anglos, którą musiałabym przejść, żeby zejść do doliny Castanesa, wyglądała o wiele gorzej. Zaśnieżoną ścianę porastała taka ilość lodospadów, że  szanse na bezproblemowe przejście wydawały mi się równe zeru.

Być może wyglądało to aż tak źle, bo znów zepsuła się pogoda. Słońce schowało się za chmurami, wiało, padał drobny śnieg. Schron les Angles jest już trochę dziurawy. Nie ma problemu latem, ale zimą chyba bardzo bym w nim zmarzła.  Przenocowałam w wykorzystywanej latem przez pasterzy cabanie Estany Fe.

Staw był już zamarznięty i po wodę musiałam zejść do dużego stawu w Les Angles.

Wzeszedł księżyc. Była pełnia. Koło siódmej chmury się rozwiały i niebo pokryło się całym mnóstwem gwiazd.

Share
Translate »