Hiszpania pieszo cz11 Galicja

Galicja nie bardzo mi się spodobała i kilka dni zeszło mi na dziwieniu się. W Asturii nie było uprawnych pól, w Galicji kukurydza aż po horyzont, a jeśli łąka to świeżo polana gnojówką. Musiałam raz na takiej biwakować. Poza tym zmienił mi się krajobraz, zamiast gór wybrzeże, ładne, ale w wielu miejscach chaotycznie zabudowane brzydkimi nowobogackimi domami, rozrzuconymi po dawnych pastwiskach jak śmieci. Nie wiedziałam, że tak mnie ucieszy krowa… pasła się jeszcze gdzieś jedna pomiędzy już sprzedanymi działkami. Nadbrzeżny szlak bardzo się starał pokazać wszystkie resztki starej zabudowy, skromnej, pewnie kiedyś biednej, ale pięknie wpasowanej w krajobraz. Najstarszy zachowany dom był z 13 wieku i niczym nie różnił się od tych z 19, dopiero potem wszystko się wysypało.

Po dwóch miesiącach w górach dziwiły mnie też miasta. Kiedyś rybackie, dzisiaj chyba żyjące z turystów. Foz, Burela, Vivario, w san Cibrao kopciła huta aluminium, szlak długo omijał port. Najbrzydziej było przy słynnej Playa Catedrale, do tego tłok prawie jak u nas. Czym dalej na zachód tym bardziej dziko i tym ciekawiej. Zachowały się połacie wrzosowisk nad niewysokimi, ale ładnymi klifami. I czasem kilka rodzimych drzew, ale naprawdę malutko. Galicyjskie lasy to prawie w 100% eukaliptusy. Wyglądają egzotycznie, są nie do przejścia, bo podszyt to nadal wrzosowisko czyli mieszanka kolcolistów wrzosów i jeżyn, w cieniu poprzerastana orlicą.

I są dziwnie, przerażająco ciche. Nie ma tam ptaków, jest mało owadów, nie gryzą komary czy meszki. Już trochę do nich przywykłam, ale przez pierwsze dni raziły mnie. Przecież tak niedaleko, w Asturii szumiały mi dęby i brzozy, eukaliptusy szeleszczą jak papier, a woda, w którą wpadną ich liście jest czarna.

Jedyny plus to zapach.

Na wybrzeżu nocowałam na kempingach lub w hostelach. Jakoś nie było gdzie się rozbić. W ostatnim na mojej planowanej trasie, w ślicznym malutkim porcie O Barquera zostawiłam plecak i grzbietem półwyspu pobiegłam do latarni na Punta Estaca de Bares. Po drodze był fajny schron, tam można by zanocować. Za latarnią można przejść jeszcze kawałek w stronę cypla. Spotkałam tam Pedro, studenta z Cordoby, był tak miły, że odwiózł mnie do hostelu chyba bym już nie dobiegła do południa, to jednak był kawał drogi. Półwysep jest długi.

Dopiero kiedy piliśmy kawę poczułam radość. Plan został zrealizowany. Przeszłam przez całą północ Hiszpanii.

W zasadzie mogłam już wracać do domu, poszło szybciej niż się spodziewałam, myślałam żeby skoczyć jeszcze w Pireneje z Jose, ale zupełnie nie było jak. Wszystkie bilety na południe i wschód były wykupione już od miesięcy. Kończyły się hiszpańskie wakacje. A chłodna północ jest popularna, wiele osób przenosi się tu na całe lato.

Mąż upolował mi lot z Santiago de Compostella, ale dopiero za 11 dni. Pomyślałam, że dojdę pieszo… i idę. Może Los chciał żebym jednak polubiła Galicję, a na to potrzebny był dłuższy czas.

PS: Zdjęcia z telefonu, po powrocie pokażę lepsze

Share

4 komentarze do “Hiszpania pieszo cz11 Galicja”

  1. Kasiu kochana! Ale wracaj do nas ! Ja nie jestem z natury kibicem, więc skoczyliśmy w Pireneje na 10 dni. Taka pętelka wokół Ax-les_Thermes. PO prostu cudnie, jakby ktoś chciał powtórzyć (my jesteśmy seniorzy) – mamy doświadczenia, chętnie się dzielimy. I powrót okrutny, więc rozumiem, że CI się nie chce… ale tu chyba jest nasze miejsce na ziemi… a może nie?

    1. Oj jak ja lubię okolice Ax les Termes! Cieszę się, że pojechaliście:)
      Dorotko, wrócę, mam bilet z Santiago de Compostella przez Barcelonę, tylko malutko czasu na przesiadkę więc 22- po południu trzymaj kciuki:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »