masyw Mont Thabor cz 5: Col Nevache-Passage de la Piscine

Poranek na szczycie Mont Thabor był mroźny, ale widoki nieograniczone. Wszystkie doliny wypełniało gładkie morze chmur.

Wyszliśmy chwilę po francuskich chłopakach. Chciałam jeszcze trochę posprzątać. Wewnątrz było pełno piachu i małych śmieci, chociaż przy drzwiach stała niezła miotła, raczej nieużywana.

Zaśnieżone zejście trochę zmarzło i musieliśmy założyć raki.

Nie mieliśmy  żadnych konkretnych planów, więc poszliśmy dalej GR57. Na kawałku szlak biegnie granią Roche du Chardonet. Mapa przedstawiała to jako trudne miejsce- czyli kropki. Byłam ciekawa jak tam naprawdę jest.

Jednak chociaż grań jeszcze w wielu miejscach była pod śniegiem trudności nie było wcale- poza kilkoma miejscami, gdzie trzeba było użyć rąk. Na Col de Muandes spotkaliśmy trzech roznegliżowanych (i już nieźle przypieczonych) panów sączących z gwinta czerwone wino. To nam uzmysłowiło, że chyba mamy weekend więc lepiej  się ewakuować zanim zrobi się wokół nas tłok.

Zeszliśmy mniej więcej prostopadle do grani, nie miało znaczenia gdzie, bo i tak wszędzie jeszcze leżał śnieg, a potem podeszliśmy znów na niewyraźną przełączkę Col de Nevache.

Nie ma tam ani ścieżki, ani znaków ale na samej przełęczy jest spróchniały drogowskaz. Tą droga prowadzi zimowy szlak, zwykle nikt takich przejść nie znakuje, ale co jakiś czas mijaliśmy kopczyki. Tak naprawdę nie wiemy dokąd prowadziły. Na samym podejściu był już tylko jeden, za to widziałam jakieś odchodzące w bok. Schodziły w stronę pięknego mrożonego stawku, być może do schroniska Dreyeres. Podejście na Col de Nevache jest bardzo strome, z rozpędu próbowałam podejść bez raków, ale widząc że Jose wyprzedza mnie z łatwością, też je założyłam. Wielka ulga! Zwłaszcza jeśli się spojrzy w dół :)

Za samą Col de Nevache nie było śniegu, ale widać było kawałek ścieżki, którą potem znów przykrył śnieg. Zejście jest strome ale nietrudne. Nie ma żadnego oznakowania.

Zamiast schodzić na samo dno doliny opadającej aż do Valmenier (tak biegnie zimowy szlak), zeszliśmy tylko do ośnieżonego balkonu biegnącego wzdłuż grani Roche Chateau, pełnego na wpół rozmarzłych jeziorek. Nie byliśmy pewni czy dalej uda nam się zejść, ale postanowiliśmy spróbować. Jeziorka układały się w malowniczy ciąg. Jedno piękniejsze od drugiego.

Nie policzyłam nawet ile ich było. Całe mnóstwo! Na mapie naliczyłam 8, ale chyba naprawdę jest więcej.

Nie chcąc nic tracić doszliśmy aż do końca balkonu (poza samym początkiem naprawdę nie ma stamtąd jak zejść)  i już za ostatnim stawem wypatrzyliśmy z góry ruinę szałasu. Od szałasu można ostrożnie zejść po bardzo stromym osypisku. Za rzeką pojawia się ślad (naprawdę tylko cień, do tego znikający w trawach) nieoznakowanej ścieżki podchodzącej na przełęcz Passage de la Piscine .

Poszliśmy tam i udało nam się jeszcze przejść na drugą stronę przed nocą. Po drodze minęliśmy kolejne dwa częściowo zamarznięte jeziora i jeszcze jeden staw po drugiej stronie grani.

Zejście nie jest trudne. Zeszliśmy aż na sam próg,

a potem widząc, że dno doliny zasłonił już wieczorny cień założyliśmy prowizoryczny biwak w trawach. Udało mi się nawet wykąpać w rzeczce zanim noc w końcu podpełzła i do nas.

Potem zrobiło się bardzo zimno.

i bardzo bardzo pięknie…

 

 

 

 

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »