Pireneje listopad 14 cz1- Port de Salau

Z opóźnieniem wracam do przerwanej relacji z pirenejskiego listopada. Mam powód- poza tym, że nie chciałabym o tych dniach zapomnieć, najprawdopodobniej spróbuję pochodzić w okolicy też wiosną- już za dwa tygodnie.

Listopadowa trasa nadaje się do powtórzenia jesienią lub latem. Zaczyna się i kończy przy schronisku Fornet w górze doliny Aneu (ok 10 km od Esterri d’Aneu gdzie dojeżdża autobus z Barcelony). Schronisko ma duży parking, a prowadzi je rodzina Czechów. Mówią po polsku. Kiedy tam podjechaliśmy już po zmroku, trafiliśmy na  czeskojęzyczną bibę. Miejsca były pozajmowane, więc bez żalu przespaliśmy się w vanie. Temperatura spadła nocą zbocza pobielił śnieg. Spakowaliśmy się mniej więcej na tydzień (nie wiedząc, że uda nam się wrócić dopiero za 12 dni) i załadowani jak muły zaczęliśmy podchodzić na Port de Salau. To historyczna trasa, którą w czasie wojny domowej regularnie kursowali partyzanci i uciekająca przed faszystami ludność cywilna. Tą drogą przeszli też granicę mieszkańcy najbliższej miejscowości Alos’d’Isil rozpoczynając w ten sposób wieloletnią tułaczkę po francuskich obozach dla internowanych.

Podejście jest długie, ale łatwe. Na przełęczy zaskoczył nas wynurzający się z mgły bajkowy widok na pokryte szadzią ruiny kopalni. Wyglądały jak zamek czy katedra, natomiast oznaczone na mapach schronisko Salau okazało się wilgotną norą dobudowaną prowizorycznie pomiędzy ścianami ruin i jak wynikałoby z napisów wydrapanych na drzwiach nigdy nie remontowaną. Raczej kiepskie miejsce na nocleg,  za to na drugie śniadanie w sam raz. Zejście do Francji jest strome, przy niewielkim śniegu nietrudne. Prowadzi wyrąbaną w skałach ścieżką, prawdopodobnie pozostałą po kopalniach. Kilkaset metrów niżej jest ziemianka, w której lokalny oddział CAF urządził solidny schron.

Droga schodzi łagodnie poszerzającą się doliną. Przegapiliśmy rozwidlenie prowadzące bezpośrednio do Salau i zeszliśmy aż na dno doliny na gruntową drogę, gdzie o dziwo udało nam się złapać stopa. Uratowali nas jacyś myśliwi. Gdyby nie oni, wleklibyśmy się po serpentynach jeszcze przez długi czas. Salau wyglądało na opuszczone. Połaziliśmy trochę szukając miejsca na nocleg. Na przystanku autobusowym wyczytaliśmy, że mieszkańcy zbierają fundusze na remont kopalnianych ruin. Autobusy nie kursowały zimą, bar był zamknięty, na auberge wisiała niezrozumiała kartka. Zanim doczytaliśmy o co chodzi, w oknie jednego z kamiennych domów  mignęła ludzka sylwetka. Jose zapukał i chwilkę później pojawił się starszy pan. Nie mówił po hiszpańsku, my po francusku, ale przejął się nami bardzo. Kuśtykając  i stając co chwilkę (…mam rozrusznik) poprowadził nas do madame, która jak zrozumieliśmy miała klucze do gite. Zabawnie to wyglądało. Pani wyjrzała przez okno i na hasło „dormire” w pierwszej chwili pomyślała chyba, że staruszek wpycha jej nas na noc do domu. Kiedy załapała, że chodzi o klucze, ochoczo wydała je dwóm obcym osobom i powiedziała, żeby wrzucić je rano do jej skrzynki na listy. Kosztowało nas to po 10 Euro, a gite okazała się piękna. Nowoczesne, czyste, ogrzewane kominkiem pomieszczenie (drewno było już porąbane)  urządzone w dawnej fabrycznej czy kopanianej hali z wielkimi wyglądającymi na rzekę oknami. Latem być może zatłoczone, na piętrze było kilkanaście łóżek, zimą prawdziwy luksus- zwłaszcza, że już od wielu dni byliśmy w drodze. Przydała nam się i kuchnia, i prysznic, i torba zielonej soczewicy zostawiona przez kogoś niedawno, jeszcze nienadgryziona przez myszy. Francuskie gite w nieturystycznych miejscach mają niepowtarzalny klimat.

Podobał nam się też bardzo starszy pan. Przechodząc dwukrotnie przez wieś (bardzo powoli), troszkę pogadaliśmy. Wypytał nas o warunki na Port Salau, czy już był śnieg na zejściu i jak dużo…. -Oj ile ja tamtędy rzeczy przeniosłem… -westchnął. Żałowaliśmy, że znaliśmy tak niewiele wspólnych słów.

Share

Wiosenne płaszczyki cz4 -Czerwony Kapturek i Coca

powinnam chyba staranniej wybierać nazwy!… nie wiem czemu zawsze przychodzą mi do głowy własnie takie :) . Cóż- Czerwony Kapturek jest uspokojonym wariantem płaszcza Bajka.

płaszcz z Polartec Windpro Bajka

W upraszczaniu i poprawkach pomogła mi jedna z naszych stałych klientek. Wielkie dzięki i za rozsądne uwagi, i za wsparcie w wyciąganiu płaszczy z odmętów archiwum rzeczy zapomnianych.

Czerwony Kapturek to spokojny, podkreślający damską figurę płaszcz do kolan, z praktycznym sportowym kapturem i kieszonkami na zamki.  W sam raz na wiosenny spacer (i to nie tylko do lasu :)). Podobnie jak Bajka jest uszyty z Wind Pro. Pokazaliśmy go wczoraj w sklepie.

Drugi lekki płaszczyk to wygrzebana w naszym archiwum wzorów Coca. Nie pamiętam już skąd ta nazwa. Płaszczyk jest lekki i dzięki kokardkom nieco słodki, może stąd…

Można by go też  uprościć zastępując ozdobne zapięcie zwykłymi zatrzaskami. Na ciemnych kolorach Wind Pro nie będzie ich bardzo widać. Forma jest wyjątkowo prosta. Płaszczyk jest luźny, miękki, można go niezobowiązująco narzucić nawet na gruby sweter. Raczej ukrywa niż podkreśla figurę, ale wygląda się w nim lekko.

Oba te płaszcze nadają się również na zimę o ile założy się pod nie coś ciepłego. Piorą się w pralce, można je bezkarnie włożyć do plecaka czy usiąść na nich w pociągu. Nie przemoczy ich kilkugodzinny deszcz, nie przewieje wichura.  Nie uszkodzi rozpryskiwane przez samochody błoto. Nie bardzo jest jak je zniszczyć. Mój najstarszy płaszcz z Wind Pro ma już kilkanaście lat, jedyną wadą w porównaniu z naszą grubą wełną jest czepianie się sierści mojego psa (akurat jasnej). Wełna jest w tej kwestii bardziej łaskawa, być może ze względu na przeciwne w stosunku do Polarteca elektryzowanie się.

To chyba wszystkie warte pokazania teraz płaszcze. Beata prosiła jeszcze (w komentarzu) o ten nagrodzony, ale nie udało nam się go znaleźć. Postaram się to nadrobić, chyba wiem gdzie jest jeszcze jedna sztuka- tak czy siak to długi, raczej zimowy płaszcz. Mógłby jeszcze troszkę poczekać?

Share
Translate »