prawie cała Armenia pieszo

Przed miesiącem, wyjeżdżając do Armenii napisałam o tym krótki wpis, nie wiedziałam, że się nie opublikował. Pewnie winien był pośpiech. Przepraszam. To był bardzo spontaniczny wyjazd. Jose niespodziewanie dostał urlop, mój mąż uznał, że sobie poradzi sam. Bilety do Kutaisi były tanie, a prognoza pogody dla Gruzji zła. Armenia wydawała się nam bardziej sucha. Patrząc na mapę w skali 1;250 000 jedyną, jaką udało mi się kupić myślałam, żeby spróbować przejść pieszo cały kraj. Liczyłam kilometry i dni, oglądałam co się udało w Google Earth, wyszukiwałam ślady jakichkolwiek tras, zrobiłam listę interesujących miejsc, zaznaczyłam obszary bez przejścia i te najtrudniejsze- bez wody. Trzy niedługie odcinki (po niecałe 30 km) skreśliłam. Mieliśmy tylko 25 dni, szkoda czasu na wędrówkę asfaltem, a w lasach (dzikich, gęstych do tego na stromym), w wysokich górach bardzo blisko granicy jedyna możliwość poruszania się to szosa, jednopasmowa „autostrada” pełna ciężarówek i wiekowych aut- oś komunikacyjna kraju łącząca dwa (z trzech) czynnych przejść granicznych. Dwóch łączących Armenię z Gruzją i jednego z Iranem.  Granice z Azerbejdżanem i z Turcją są zamknięte. Armenia nie utrzymuje z nimi kontaktów dyplomatycznych ze względu na wojnę o Górski Karabach i Rzeź Ormian- do której Turcja nigdy się nie przyznała. Poza tymi krótkimi kawałkami (pokonanymi autobusem i stopem), przeszliśmy setki kilometrów gruntowych dróg, kozich ścieżek, antycznych traktów i fragmenty trawiastych płaskowyżów, wprost przed siebie, po prostu na przełaj. Czasem trafialiśmy na urwisty kanion, pole lawy, gąszcz czy śnieg. Pogoda była dobra. Tylko kilka dni dało nam w kość. Padało, wiało, była mgła. Poza tym aura była dla nas łaskawa. Podobnie jak zwierzęta, których najbardziej się bałam. Niedźwiedzie jeszcze nie wybierały się spać, wilki zaczynały łączyć się w stada, do tego lampart (w którego obecność raczej wątpiłam), rysie, szakale i lisy- wcale nie rude jak nasze tylko żółte, jakby wypłowiałe. Widywaliśmy je często, ale się nas bały. Szakale wyły czasem po nocach (płakały, jak mówili Ormianie), w gąszczu warknął na nas jakiś „kot”, młody niedźwiedź tłukł się nocą wokół biwaku, inny-stary pozwolił nam koło siebie przejść. Wilki widzieliśmy tylko raz. 6 par oczu wpatrzonych w owce, przy których rozbiliśmy namiot. Nie baliśmy się, bo nas też strzegły wtedy pasterskie psy. Nie widzieliśmy żadnej z siedmiu gatunków jadowitych żmij.

Trafialiśmy na wspaniałych ludzi, mnóstwo wspaniałych, takich że serce się grzeje. Na pasterzy, strażników, żołnierzy i być może też na mafiozów- niektórzy wydawali się lekko podejrzani. Sypialiśmy w dobrych i złych hotelach, w prywatnych domach, w metalowych pudłach- resztkach kontenerów czy samochodów, zwykle w namiocie. Popełnialiśmy gafę za gafą. Weszliśmy w ścisły rezerwat przyrody, przeszliśmy przez kopalnię złota, zbliżyliśmy się do irańskiej granicy. Kończyło się to złapaniem, przypominało opisane przez Łukasza Supergana „aresztowania” (w Iranie), z tym, że tu w końcu wszystko się rozchodziło po kościach, bo na szczęście istniał wspólny język-rosyjski.  Dużo się działo, codziennie coś innego. Nie wszystko zrozumieliśmy. Nie chcieliśmy się bardzo narzucać i pytać. Nie wiem czy umielibyśmy zmierzyć się z nieznaną u nas niepewnością bytu i biedą połączoną z zawadiacką nonszalancją. Z czasem, który tu gna, a tam zaciął się jak winylowa płyta częściowo zanurzona w latach 70-tych. Z tysiącami lat ormiańskiej historii, z samotnością pomiędzy Rosją, Turcją i Iranem z hektolitrami samogonu, z milionami papierosów, często odpalanych jeden od drugiego, w samochodach, we wnętrzach, przy dzieciach. Wróciłam przed chwilą. Od granicy z Iranem jechaliśmy przez ponad dwa dni. Psująca się co chwilę marszrutka z Meghri, pociąg z wagonem plackartnym kursujący pomiędzy Erewaniem i Tbilisi (co drugi dzień, bo skład tylko jeden), autobus, samolot znów autobus… Jose miał jeszcze jeden samolot. Padam z nóg. Armenia jest niezwykłym krajem. Bardzo różnorodnym. Ormianie mówią, że najpiękniej u nich wiosną, ale jesienią było wspaniałe światło i nam się tam bardzo podobało. Lasy przebarwiły się na ciemne złoto, spadł śnieg, w górach nie spotkaliśmy ani jednego turysty. Zgrywam zdjęcia i wszystko to po kawałku opiszę. To chyba będzie długa opowieść.

Share

14 komentarzy do “prawie cała Armenia pieszo”

  1. Pani opowieści są tak magiczne, że aż czuje się jakby się samemu wędrowało po tych pustkowiach. Że da się tak niekomercyjnie, pięknie podróżować i opisywać, zawsze mi się podoba że opisuje pani te wszystkie podróże tak naturalnie, bez zadęcia że jest się pierwszym, najszybszym, najlepszym. Dziękuję za to miejsce w internecie i czekam jak zawsze na kolejne opowieści.

    1. Dziękuję :). Rzeczywiście nie mam sportowego zacięcia, a tam gdzie chodzę -w miejscach bez szlaków, każdy jest jedyny więc też najlepszy i pierwszy:). Postaram się opisać z informacjami jak to powtórzyć. Niektóre fragmenty się nie nadają, są zbyt stresujące ze względu na niedźwiedzie i wilki, ale są też takie, że aż żal, że nikt ich nie widzi, więc mam nadzieję, że Was zainteresują. W Armenii jest kryzys, ludziom tam dużo trudniej niż w Gruzji i turystyka bardzo by im pomogła przetrwać. Szczególnie tym na wsi, gdzie poza pasaniem owiec i krów nie ma żadnych perspektyw. A ludzie są tam wspaniali, gościnni, wyluzowani, naturalni jakby się ich znało od lat.

    1. Myślę, że niektóre miejsca bardzo by Cię zainteresowały ze względu na bogactwo roślin. Ormianie zbierają zioła, robią konfitury z dzikich owoców, marynują, suszą. Dostałam pyszną herbatkę na żołądek, troszkę miętową w smaku, ale to inna roślina, nieznana mi. Nawet jesienią widać ogromną różnorodność. Łąki nie są powyjadane do czysta jak u nas, zostają takie suche bukiety. W lasach orzechy, buczyna, głogi o dużych (jak duże czereśnie) pomarańczowych owocach- pysznych. Nie zidentyfikowałam jeszcze co to za odmiana, ale mam troszkę nasion. Jak chcesz wyślę Ci kilka, może wzejdą. Ja je na pewno wysieję. Powinny u nas zimować bez problemu w Armenii bywa mróz nawet do -40tu. Jadłam też konfiturę z zielonych włoskich orzechów, powszechne są konfitury (i kompoty) z derenia, nie wspominając już o jeżynowych- moich ulubionych. Gdybyś planowała wyjazd mam kilka fajnych kontaktów, gdzie ludzie Ci o tym wszystkim opowiedzą. Poza tym jest tam mnóstwo jedzenia dla niedźwiedzi (też jadałam oczywiście, były już przemrożone) tarniny, jarzębiny, róże… :)
      PS: zidentyfikowałam głóg, to Crataegus tanacetifolia

      1. Wspaniałe szczegóły, taka żywa tradycja jest zawsze najcenniejsza. Skład herbatek z Gór Rodniańskich i Czarnohory też pozostał dla mnie tajemnicą, ale nie zawsze nazwy roślin są takie znowu ważne, kiedy spotyka się gościnność, uśmiech, albo rozmawia o życiu i rozgrzewa dłonie. :)

        Na razie nie widzę szansy na wyjazd do Armenii (nawet do Szczecina się nie składa), ale skoro najpiękniej tam wiosną, to pewnie niejedna wiosna przede mną.
        A może powinnam wysiać głóg i ślubować, że jak pierwszy raz zakwitnie, będę mieć co opowiadać o Armenii? ;)

  2. Gratuluje udanej wyprawy do Armenii! Z niecierpliwością czekam na opowieść :) czy góra na zdjęciu nr.7 to biblijny Ararat?

    1. Dzięki :) Wygląda mi na Ararat, bo te dwa wierzchołki. To widok na zachód-południowy zachód z Gór Gegamskich. Wydawało mi się, że powinniśmy stamtąd widzieć obie góry też Argarac, ale była tylko ta jedna. Magiczna, zrobiłam jej mnóstwo zdjęć.

      1. Mam nadzieję, że jeszcze się pojawią inne zdjęcia tej góry w Twojej relacji – chętnie obejrzę :) Kilka lat temu leciałem do Baku, z przesiadką w Tbilisi (gdzie spędziłem trzy dni). Była piękna pogoda, (plus miejscówka przy oknie) więc miałem okazję napatrzeć się na Kaukaz. Pamiętam, że górujący nad „morzem gór” Elbrus zrobił na mnie ogromne wrażenie. Przyznam szczerze, że byłem przerażony (jeszcze takiej ilości i tak wysokich nigdy nie widziałem), ponieważ doszedłem do wniosku , że nie starczyło by mi życia, żeby to wszystko obejść i zobaczyć. Z powrotem leciałem z Baku do Stambułu (miejsce przy oknie), z pięknym widokiem na Ararat. I to właśnie tą górę najbardziej pamiętam. Armenia z góry wydawała się płaska(choć wiedziałem, że nie jest :)) i na horyzoncie potężny Ararat – coś niesamowitego! Zazdroszczę Ci, Kasiu, że mogłaś oglądać ten widok z ciekawszej niż ja perspektywy :)

        1. wszystko przed Tobą :) widok który ja widziałam jak się potem okazało jest niedozwolony, weszliśmy w rezerwat przyrody… niemniej wiem już chyba jak to miejsce obejść. Armenia jest w miarę płaska jak na wysokość sięgającą 3500 m npm, ale pocięta kanionami więc i tak jest dużo w górę i w dół :) A Ararat jest ogromny, wspaniały zastanawiam się czy też by tam kiedyś nie pojechać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »