rowerem cz2- Czersk-Dęblin

Z Czerska wyjechałam asfaltem, drogą 739 w niedzielny poranek zupełnie pustą. Kilka wsi, bezkresne sady, nie wiedziałam czy na pewno zdrowe (przez całą noc słyszałam opryskujące je traktory). Za Podgórą moja droga dobiła do szosy nr 79 i tam był już spory ruch, na szczęście było też pobocze. To tylko kilka kilometrów przy skręcie na Warkę, za karczmą Rzym odbija w las polna droga- jak się potem okazało niebieski szlak. Jest błotnista, wąska, miejscami stroma. Kluczy wśród mokradeł i stawków, rozdziela się i znów łączy prowadząc przez sady do mostu na Pilicy. Od rzeki do Mniszewa jechałam chodnikiem. Przy skwerku upamiętniającym obronę Przyczółka Wareckiego jest wygodne miejsce na popas, ławeczki w głębokim cieniu, nawet altanka. Muzeum było zamknięte, powieszona obok mapa sugerowała istnienie dwóch rowerowych szlaków. Nie widziałam znaków, ale dojechałam do wału wiślanego i nim do przeprawy w Latkowie, nie wiedzieć czemu nieczynnej. Wisła była mętna, bardzo wezbrana. W błotku taplało się kilka osób więc też się zmoczyłam. Brak promu zburzył mój plan, myślałam żeby jechać drugą stroną (gdzie na mapie jest siatka polnych dróg), ale współplażowicze pocieszyli mnie, że dojadę wałem do samych Kozienic. To się niestety nie całkiem sprawdziło. Wały, potem pola, nawet las.  Kilka kilometrów przed elektrownią ktoś przegrodził gruntową drogę płotem łącząc dwa zagony. Po rżysku poczłapałam do ruchliwej szosy i ścigając się z burzą wjechałam na przedmieścia Kozienic. Nigdzie wcześniej nie widziałam tak nienażartych komarów. Jakaś masakra. Nie przestawały gryźć pomimo deszczu. -Gdzie tu się schować? -zaczepiłam przebiegającą dziewczynę- W sklepie- krzyknęła nieprecyzyjnie więc trafiłam za trzecim podejściem. Otwarty był tylko monopolowy…

-Czy któryś z panów mógłby mi otworzyć piwo?- natychmiast wyciągnął się do mnie las rąk. Jabłkowo gruszkowy napój (2%), daszek chroniący od jednej strony, pogawędka jak to przed budką z piwem. Luzik…I wiadomość za 5 minut odpływa mój prom! Wyjechałam na deszcz, przyhamowałam ostrożnie przed stromym zjazdem, jak obiecałam wcześniej uczynnym panom i wskoczyłam na pokład w ostatniej chwili. Prom kosztował 4 złote. Płynął wzdłuż kopcącej elektrowni, fascynująco brzydkiej. Prowadząca na ląd grobla była zalana, wjechałam w nurt zbyt szybko i nabrałam wody do buta. Było zadziwiająco głęboko!

Dalej siatka pustych asfaltowych dróg i nieczynna pizzeria w Maciejowicach. Od zaczepionego tam policjanta dowiedziałam się, że da się dojechać do wałów przez Kochów. Mogłam tam skręcić wcześniej, ale jakoś się nie zorientowałam gdzie. Policjant podejrzliwie obejrzał mój rower.

-mandatu to ja pani za takie światła nie wlepię, ale proszę z tym nie wyjeżdżać nocą. -Ależ po co miałabym jeździć nocą -wkopałam się jeszcze bardziej- mam namiot.

Za Kochowem rzeczywiście wyjechałam na wiślany wał, ale zjechałam z niego przy pierwszej sposobności. Był wyłożony komorowymi płytami po których rower jechał jak traktor. Piach, żar lejący się z nieba, bezdroże. I dwóch panów sączących piwko. Polska jest pełna uczynnych ludzi. Dostałam butelkę wody i radę jak uniknąć jumbów. Wyjechałam na szosę 801 precyzyjnie na granicy województwa lubelskiego, gdzie asfalt zrobił się znacznie szerszy i wkrótce pojawił się chodnik.

Za radą chłopca w sklepie, w Pawłowicach skręciłam na Brzeźce i gruntową drogą dojechałam do Stężycy, ładnie, spokojnie, polami. W miasteczku był festyn. Nie zatrzymałam się tam. Na niebie gromadziły się burzowe chmury. Google pokazywały najbliższy nocleg  w Dęblinie, a okoliczne łąki były tak pozarastane, że bałabym się nawet tam zejść z roweru nie wspominając już o rozbiciu namiotu- kleszcz na kleszczu hulające w chaszczach po pas.

Ze Stężycy jedzie się do Dęblina po koronie wału. Szybko i ładnie. To nowa rowerowa ścieżka. W Dęblinie też jest sporo ścieżek. „Pokoje gościnne” znalazłam na kilka minut przed deszczem. Potężną ulewą. To swoją drogą zaskakujące miejsce. Duży dom żywcem wyjęty z lat 70-tych. Z oryginalnymi gadżetami, firankami… wszystkim. Meble z Goleniowa, płytki pcv, plastikowe kwiatki. Miałam wrażenie, że chłopak, który prowadził pensjonat odziedziczył czy kupił cały ten zestaw i uznawszy, że jest historyczny, pewnie cool, zachował go bez najmniejszych zmian. Atmosfera jak we francuskiej gite (swoboda, dostęp do kuchni), ale pokoje indywidualne i cena nieco niższa niż w Pirenejach czy Alpach, 35 zł. Fajne  miejsce. Przejechałam chyba ze 100 km po wertepach, w potworny upał, więc wyspałam się tam na zapas. Oprócz mnie był tylko jeden gość.

Share

9 komentarzy do “rowerem cz2- Czersk-Dęblin”

  1. Kasiu!
    Jak będzie okazja skorzystaj z promu. Na tym odcinku są co jakiś, mają swój niepowtarzalny klimat.

    Z pozdrowieniami jak zawsze

    1. w Latkowie? nie wiem czemu nie działał tego dnia. Albo, bo wysoka woda, albo może nie pływa w niedzielę. Następny w Świeżu pod Kozienicami też był klimatyczny. I w Janowcu pod Kazimierzem… Skorzystałam chyba z każdego możliwego promu, fajnie było przepływać Wisłę.
      Pozdrowienia!

  2. Witaj Kasiu, fajnie jest poczytać o moich stronach :) szkoda że nie zostałaś w Stężycy na nocleg. Może usłyszałabyś historię o siedmiu kościołach lub rosole gotowanym na mleku… Stężyca jest teraz wsią. Straciła prawa miejskie w 1869 roku. Z niecierpliwością czekam na następną część Twoich rowerowych przygód. Ciekawi mnie jak pojechałaś dalej :)

    1. w takim razie też żałuję. Tam było bardzo ładnie, piękny park z jeziorkami i ten festyn. Tam też były najładniejsze chaszcze, mnóstwo kwiatów nad Wisłą i na wałach. Jak w ogrodzie, Gdybym przed tygodniem nie przestała brać antybiotyków po kleszczu pewnie bym zabiwakowała nad Wisłą, chociaż mój namiot raczej by nie wytrzymał burzy. Pokażę fote w kolejnym wpisie to bardzo kreatywna konstrukcja:)
      Może historie o kościołach i rosole zmieszczą się na Twoim blogu? ;)
      Przed Stężycą zaintrygowały mnie pola czarnych porzeczek, wyglądały na porzucone, nie wiem czy tak rzeczywiście było? Porzeczki już schły, miałam nawet ochotę trochę poskubać, ale wstydziłam się.

      1. Opowiem – tylko muszę spytać się mojej Mamy jak to dokładnie z tym było ponieważ już nie bardzo pamiętam (datę kiedy straciła prawa miejskie musiałem sprawdzić w necie) :) Pochodzi ze Stężycy i tam mieszka. Wyprowadziłem się stamtąd prawie 20 lat temu (jakieś 25 km na południowy wschód). Oczywiście odwiedzam czasami. Nie jestem za bardzo lokalnym patriotą ponieważ urodziłem się na Warmii i tam przez 15 lat mieszkałem. Przeprowadzka do Stężycy to był dla mnie wielki dramat i szok (jak bym przeniósł się na inny kontynent) :) Wydaje mi się że nigdy nie poczułem się na Lubelszczyźnie jak u siebie. Oczywiście jest wiele pięknych miejsc w regionie. Tylko że ja wciąż tęsknie za Warmią. Chętnie bym tam kiedyś wrócił – tylko ta moja Warmia już nie wygląda tak samo jak ta z dzieciństwa…
        Dawno nie jechałem tą drogą którą jechałaś do Stężycy (ostatnio chyba z 12 lat temu). Może to jest związane z niskimi cenami skupu w tym roku?
        Ciekawi mnie kiedy wyjechałaś z Warszawy. Ja jechałem na lotnisko w piątek i być może się gdzieś mijaliśmy po drodze. Przeważnie jeżdżę drogą nr 17 lub 801 ale tym razem zdecydowałem się na 79 przez Kozienice.
        Do zamku w Czersku czuje wielki sentyment. Nie pamiętam dokładnie ale chyba miałem 11 lat kiedy pojechałem rowerem żeby zwiedzić zamek. Była to moja pierwsza samotna wycieczka (34 km w obie strony – byłem u rodziny na wakacjach w okolicy Karczewa) :)

        1. To był dzień po zaćmieniu księżyca, sobota. Dane z aparatu mówią, że 28 lipca. W okolicach Kozienic byłam w niedzielę 29-tego. Czyli nie widzieliśmy się :)
          Moją pierwszą taką długą wycieczką była Warszawa- Góra Kalwaria i z powrotem po praskiej stronie, prawie 90 km. Pamiętam, że na składaku dawało w kość, ale byłam już chyba trochę starsza, pewnie 12-13 lat. Kiedy miałam 14 odkryłam Tatry i rower poszedł w odstawkę:). Też czuję sentyment do tych stron, a na Lubelszczyźnie byłam pierwszy raz, pomijając szkolną wycieczkę do Kazimierza.
          Koniecznie wypytaj o Stężycę :)

  3. Promy mają klimat. mnie w tym roku udało się zaliczyć takowy w widłach Sanu i Lubaczówki. Tam utrzymuje go gmina. Zapewnia on krótki dojazd rolnikom na pola. Gdyby nie on musieliby nadkładać sporo drogi. Podobnie jak my i nasi znajomi, z którymi spędzaliśmy w tamtej okolicy rowerową majówkę.

    1. Kiedyś tam do Was pojadę. Podobało mi się jechanie przez Polskę i jest dużo miejsc gdzie jeszcze nigdy nie byłam. A promy super. Czytając o nich wyobrażałam sobie coś dużego. Nie wiem czemu, może bo duże widziałam w Norwegii, albo bo te bałtyckie, do Szwecji są ogromne. A tu takie małe łódeczki :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »