Pöyrisjärven erämaa cz2-Lenkihaka

Do Lenkihaka prowadzi jezdna droga. Tak wynikało z naszych map. Na fotografii papierowej przerywana kreska czasem znikała, ale byliśmy pewni, że coś znajdziemy. Żeby tam dotrzeć musieliśmy zawrócić i przejść bród na rzeczce, która nas powstrzymała poprzedniego dnia. Już z daleka widzieliśmy jej słabe miejsce- rozlewisko wśród omszałych bagien. Wydawało nam się, że widzimy również most i rzeczywiście był… leżał wzdłuż rzeki. Przeprawa była łatwa, woda głęboka (tak nam się wtedy wydawało), grunt przyjemny, piaszczysty. Słaby nurt. Pogoda ładna, chociaż czasem się chmurzyło i wtedy bywało zimno. Kolejny bród wypadł nam w takim chłodnym momencie. Rzeka była szybka, kamienista, do kolan. Na brzegu wyłowiliśmy śpiwór. Aldek rozwiesił go żeby sechł. Może ktoś znajdzie, nie wyglądał jakby pływał od wieków. W bok zbaczała dróżka do chatki, którą widzieliśmy wieczorem. Nienaniesionej na nasze mapy (to Naltijarvi Kesapaikka -była zamknięta). Zatoczyliśmy łuk. Droga rozdzieliła się wybraliśmy odnogę prowadzącą na zachód i wdrapaliśmy się na rozległą górę. Łysą, tundrowo bagienną. Na północnym zboczu przecięliśmy płat śniegu. Omal tam nie oberwałam śnieżką, na szczęście koledzy nie byli celni. Było słonecznie, lekko wietrznie, trochę jak w niebie. Dalekie łatki gołego piachu w pierwszej chwili wydawały mi się dachami. Zwykle tak jest. W dolinach mieszkają ludzie… Nie tu.  Na wschód wielki park narodowy Lemmenjoki na północ norweska Ovre Anarjohka na zachód tylko samotna lapońska wieś Naakala (odległa w linii prostej o 50 km) i jeszcze dalej szosa do Kautokeino. Najbliżej do cywilizacji było na południe skąd przyszliśmy- 25 km. 80 km do Kautokeino, 100 km do Karasjok… Nawet na mapie pieszych i skuterowych szlaków to miejsce wygląda jak biała plama.

Zeszliśmy, bo zbierało się na burzę. Dolina była równie piękna. Brzózki już rozwinęły listki, bagna zaczęły się lekko zielenić. Szliśmy wśród głazów, serią łagodnych uskoków, do rzeki, a potem na północ wzdłuż sporego jeziora. Po starym śladzie kładów. W upale.

Zdążyłam się wykąpać kiedy padły pierwsze krople deszczu. Wróciłam ubrałam się, a deszcz ucichł. Roman zdecydował się iść na ryby, wyszłam z nim. Otaczały nas chmury, wszędzie wokół ponuro i ciemno, nad nami błękitna dziura. Bajkowe strugi słonecznych promieni, ale woda mocno wzburzona, ryby nie brały. Ulewa zaczęła się kiedy wróciliśmy do chatki. Burza nadchodziła falami. Dotykała nas i cofała się. Po oknie lała się ściana wody. Liczyłam czas od błysku do grzmotu. Kilometr, pół kilometra i nagle bum! Chatka podskoczyła. Żadnemu z nas wcześniej nic takiego się nie zdarzyło. Musiało łupnąć kilka metrów od nas. Wstrząśnięci (i jednak nieco zmieszani) popatrzyliśmy na stalowy komin… Brr. Mimo woli wyobraziłam sobie jak by to wygadało w namiocie…

Share

Pöyrisjärven erämaa cz1 -Naltijärvi

Do Naltijarvi nie było daleko. Oceniliśmy dystans na 15 km i ruszyliśmy późno, po sutym śniadaniu. Z plecaka Romana zwisała torba pełna rzeczy, których jednak nie odłożył. Jabłka, papryki… Szliśmy wolniutko, na postoju panowie przysnęli. Długa podróż mściła się jeszcze przez jakiś czas. Romanowi trudno się było odłączyć od telefonu, zrobiła to za niego sieć- znikając. Ścieżka prowadziła monotonnym terenem. Przez bagna i łachy białego piachu. Po drodze minęliśmy parę Finów, wracali z chatki w Lemmenjoki. Sfotografowałam kawałek ich mapy, na wszelki wypadek. Nie mieliśmy nic papierowego. Liczyliśmy na nawigację z internetu- mobilną wersję mapy retkikartta.

Sieć pojawiała się na wyższych pagórkach. Nie umiałam zapisać mapy w wersji offline, więc fotografowałam ekran. Nie martwiłam się, bo szliśmy drogą. Na jedynym rozwidleniu stał znak. Płaskie, lekko pofalowane pagóry, tundra- jeszcze zimowa, lub rzadkie krzewy, prawie bezlistne, ozdobione zieleniejącymi już pączkami. Sporo bagien, łany suchych traw. Upał. Prognoza zapowiadała 26 stopni i chyba tyle było. Słońce piekło, bąble po komarach gotowały się w skórzanych butach. Teoretycznie szliśmy wzdłuż rzeki, ale nie było jej widać. Stawki lub piach. Pola mchu. To było dziwne miejsce. Surowe, jakby lodowiec opuścił je całkiem niedawno nie dając roślinom i zwierzętom czasu na przejęcie go. Na którymś z bagien minęły nas 3 kłady. Ostatni stanął. Rozmawialiśmy chwilę na migi. Zrozumieliśmy, że zmierzamy w to samo miejsce. Pod wieczór droga się rozwidliła, skręciliśmy w lewo i szybko zatrzymało nas jezioro. Na mapie szlak przechodzi groblą pomiędzy dwoma stawami, wiosną woda była tam tak wysoka, że droga znalazła się pod wodą. Wydawało nam się, że tam bardzo głęboko. Druga dróżka biegła brzegiem jeziora, więc pomyśleliśmy, że to obejdziemy. Chwilkę potem się pogubiliśmy. Zagadałam się z Aldkiem Roman znikł w gęstym lasku, znaleźliśmy się, ale mieliśmy różne pomysły jak iść. Ostatecznie ruszyliśmy wzdłuż rzeczki, zbyt głębokiej żeby ją bezproblemowo przejść. Na drugim brzegu widzieliśmy chatkę, jak się okazało nie naszą. Nawigacja akurat nie działała, ale trafiliśmy. Rybak, który nas minął w południe porozwieszał już sieci i delektował się zimnym jogurtem schowanym w pudle wypełnionym śniegiem. Nie krępując się nami zmierzył cukier i widać niezadowolony z wyniku zrobił sobie zastrzyk w brzuch. Rozbiłam namiot przy drewutni. Byłam senna, a w chatce zrobił się straszny tłok. Pomimo zmęczenia, przede wszystkim zarwanymi w podróży nocami trudno mi było zasnąć. Słońce wisiało nisko nad horyzontem. Złote światło rozświetlało zarośla brzózek. Po drugiej tuż przy namiocie zerwała się para pardw. Przed czwartą nasz sąsiad ruszył sprawdzić swoje sieci, słyszałam jak odjeżdża kład. Potem jak wraca… Rano umyłam się i zrobiłam pranie. Woda była brunatna jak słaba herbata, identyczna w strumieniach i stawach, przezroczysta, bez zapachu bagna. Lodowata. Znów zapowiadał się upalny dzień.

W szafce znaleźliśmy kilka wydruków map. Powtarzały się, więc wzięliśmy to co potrzebne. Wystarczyło na kolejne dwa dni.

Share
Translate »