Pireneje czerwiec 2015 cz1- Porta

To co zaoszczędziłam na jednoeurowym autobusie wydałam na gite. Bez żalu. Lało jak z cebra i mój bezpodłogowy, jednowarstwowy namiocik jakoś mnie bardzo nie kusił. Góry pożarła ściana deszczu, a w gite nieprzygotowanej widać na taką nawałnicę przeciekał dach. Byłam sama. Kałuża na podłodze jadalni rosła, ale w moim wyjątkowo przytulnym pokoju było sucho, ciepło i cicho. Gite w Porta jest droga, nocleg ze śniadaniem kosztuje aż 20 Euro, ale przypomina to raczej hotelik czy pensjonat niż schronisko. Właścicielka nie zrozumiała o co mi chodzi z glutenem, ale zostawiła mi na śniadanie ryż. Typowe śródziemnomorskie jedzenie (bułka masło i dżem) są dla mnie niejadalne. Ryż był w sam raz.

Poranek był piękny. Nad zlanymi nocą łąkami snuły się pasemka mgły, okienne pelargonie oświetlone nagle pełnym słońcem parowały jak oszalałe. Błyszczała bardzo mokra trawa. Wyszłam znakowaną ścieżką prowadzącą na Portella Blanca de Andorra. GR7, który zdarzało mi się już spotykać w innych miejscach poprowadzi śladami Katarów, którzy w średniowieczu uciekli tędy przed hiszpańską inkwizycją do bardziej tolerancyjnej Langwedocji. Wydawałoby się, że wybierze najłatwiejsze przełęcze, ale wcale tak nie jest. Szlak kluczy po zakamarkach Pirenejów, być może Katarowie musieli się bardzo ukrywać.

GR 7 nie jest popularny, pomimo tego, że był weekend spotkałam tylko kilka osób. Wszystkie schodziły. Dość szybko podeszłam pod próg doliny. Wyżej zrobiło się chłodno, dość wietrznie. Dalszą część szlaku już znałam. Widziałam ją kiedyś z blisko przebiegającej ścieżki  z Pas de la Casa przez Pic Envalira. Pomyślałam, że jeśli uda mi się wypatrzeć nieznakowane przejście na hiszpańską stronę pójdę na noc do schronu Joachim Floch de Girona, który pamiętałam sprzed wielu lat. Znalazłam bez problemow. Początkowo nie było kopczyków, ale już po kilkudziesięciu metrach pojawiło się ich całe mnóstwo. To częste w Pirenejach. Tak jakby ludzie znakujący „nieoficjalne” ścieżki, zostawiali je dla tych, którzy wiedzą gdzie iść, nie narażając przypadkowych spacerowiczów idących GR-em na nieumyślne zboczenie z bezpiecznej drogi. Przejście było nietrudne, ale tuż za przełęczą złapała mnie burza. Zbiegłam szybciutko do schronu i chociaż było jeszcze wcześnie zostałam na noc. Chmura kotłowała się po okolicy do nocy, łaskawie ofiarując mi króciutkie przerwy- chwile bez deszczu. Wykorzystałam je na sfotografowanie kwiatów. Było ich sporo, ale tylko w kilku gatunkach, więc w końcu pogapiłam się jeszcze troszkę na mglę i postanowiłam iść spać. To nic, że wcale nie było ciemno. Zasnęłam szybko i prawie natychmiast się obudziłam. Tuż przed moją twarzą stał duży beżowy szczur! Wrzasnęłam, chociaż nie było po co. Zwierzak znikł, a ja wywlokłam jeden materac ze schroniskowego barłogu, który przed laty miał być pewnie przytulną pryczą, a zapomniany i zapchany nieużywanymi kocami stal się świetnym mieszkankiem dla zwierząt. Rzuciłam posłanie na stół, powiesiłam pod sufitem plecak (dyndał tuż nad moja głową) i tak zabezpieczona przed głodnym gryzoniem wyspałam się w miarę spokojnie. Z małą przerwą na nocne fotografowanie. Księżyc w pełni świecił tak jasno, że nie mogłam sobie odmówić wyjścia. Czyściutkie niebo, ani śladu wieczornych chmur!

Share

wiosenne burze

Hej, wróciłam wczoraj. Muszę się pozbierać  (i rozpakować:)), ale tak szybciutko krótkie podsumowanie. Byłam blisko miejsc, o których pisałam Wam w listopadzie i  w kwietniu/maju. Ten powrót w dobrze znany rejon wywołał niezwykłe wrażenie ciągłości. Tak jakbym wcale nie wyjeżdżała z gór. Widziałam czereśnie przebarwione na piękny pomarańcz, potem bezlistne, przysypane pierwszym śniegiem, widziałam jak kwitły i zrzucały płatki, a teraz obrosły owocami. Rośliny, które przed miesiącem dopiero miały pąki pięknie rozkwitły, a te wczesnowiosenne zdążyły już wyprodukować nasiona. Wiosna przesunęła się o kilkaset metrów w górę, ale wiele stawów wciąż jeszcze pokrywa lód, a w zacienionych, wysoko położonych miejscach leży głęboki śnieg.

Pogoda trafiła mi się typowo czerwcowa. Codziennie kręciła się gdzieś burza, na horyzoncie tworzyły się piętrowe chmury, gdzieś tam błyskało i grzmiało. Czasem pokropiło, kilka razy zlało, a na koniec ostatniego dnia, który spędziłam z Jose trafił w nas piorun. Przeszliśmy już przez granicę Andory. Ścigająca nas od tygodnia chmura została za granią, a my wyluzowani po trudnym, stromym i zaśnieżonym zejściu zbiegaliśmy sobie spokojnie w dół cyrku Tristaina na parking gdzie Jose zostawił samochód.

Nie wiem nawet kiedy niebo zasnuło się szaroburymi chmurskami, a gdzieś za nami zagrzmiało. Jose odwrócił się, wycelował w burzę aparat i powiedział- żegnaj francuska chmuro już nam nic nie zrobisz, jesteśmy za granicą. W tym momencie gruchnęło. Żadne z nas nie zauważyło błysku, tylko huk. Coś mocno uderzyło mnie w głowę. Jose wrzasnął- siadaj- i padł. Potem masował ręce, pluł… On też dostał uderzenie w głowę, a poza nim, być może dlatego, że trzymał w gołej dłoni metalowe kijki, a w drugiej aparat, zdrętwiały mu mocno palce, szumiało w uszach, błyskało w oczach, a w ustach pojawił się dziwny smak. Byliśmy kilka metrów do siebie, po dwóch stronach niewielkiej rzeczki, na szczęście dobrze zaizolowani od podłoża (grube zimowe buty) i susi. Poczekaliśmy chwilkę, ale burza zawiesiła się na Pic de Tristaina i nic się nie działo. Zanim zeszliśmy na parking grzmoty wróciły i zmoczył nas ulewny deszcz. Francuska chmura pokonała główną grań, ale nam już nic nie zrobiła. Gwizdanie w uszach ustąpiło po kilku godzinach. Jose pojechał do Saragossy, a ja zostałam sama na parę następnych dni. Nic mi zupełnie nie jest. Mój aparat i telefon działają, czuję się mniej więcej normalnie. Jose mówi, że widzi i słyszy znacznie lepiej niż przed piorunem, i jest ze wszystkiego wyjątkowo zadowolony… Trochę mnie to przeraża, ale mam nadzieję, że to nic poważnego. Jego telefon i aparat padły, ale być może da się uratować zdjęcia.

Chmurę oczywiście przeprosiliśmy… To chyba nic osobistego. Po prostu robiła swoje.

PS: pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy wpadli na nasze wczorajsze spotkanie w warszawskim Sklepie Podróżnika. Bardzo mi było miło Was spotkać. Dzięki!

Share
Translate »