Zbliżałam się do norweskiej granicy. Kiedyś, przed pandemią można było iść dalej na północ, aż do Oslo. Bohusleden płynnie przechodziło w Kustigen, zmieniał się tylko kolor znaków. Na niebieski. Teraz to oczywiście nie było możliwe. Szłam do Stromstad, gdzie kończył się szlak i chociaż wcześniej myślałam, że Bohusleden okaże się nudne (bo sam las), teraz było mi tego lasu żal. Bliżej wybrzeża nie będzie już tak soczystych gąszczy, zielonego światła rozproszonego wśród świerkowych pni. Dywanów z mchu. Gryzło mnie, że za szybko to przeszłam, że coś co wydawało się oczywiste (bo wszędzie było), tak naprawdę jest jednak wyjątkowe. Krajobraz zmienił się już chwilę wcześniej. Las był niższy, świetlisty, sosnowo brzozowy. Coraz rzadziej trafiałam na borówki. Prawdziwki też nie rosły już łanami tylko trafiały się co jakiś czas. Widoki nadal były piękne. Liściaste drzewa zaczęły już zmieniać kolor. Brzózki żółkły, osiki rudziały. Jagody były ciemno czerwone.
Szłam brzegiem ogromnego jeziora, skalistym lasem, porębami z których ciągnął się daleki widok. Teren był tu bardzo poszarpany. Skały, urwiska, bagna i dalej wzdłuż granicy ciąg jeziorek, nad którymi planowałam biwakować, ale zupełnie nie było gdzie. Skała lub bagno. Wąski wilgotny tunel, kolejne jeziorko otoczone podmokłymi trawkami, kolejne granity, znów gąszcz. Szlak oznakowany, ale mało popularny, pozarastany. Górski, ładny, tylko słońce coraz niżej, a do Vassbotten jeszcze strasznie daleko. Ucieszyłam się widząc polanę, okazała się porębą. Jak zawsze wyjeżdżała z niej droga, więc poszłam szybciej. Bardzo szybko. Ze zdziwieniem zobaczyłam wieś. Tu też nie było jak biwakować… więc dalej aż do skrętu nad wodospad gdzie na mapie zaznaczono stół piknikowy. Słóńce już zaszło kiedy tam dobiegłam. I dopiero na miejscu zauważyłam, że ławeczki i owszem, ale w Norwegii. Z góry wyglądały jak z drona… Na mostku ponad wodospadem stykały się dwie kolorowe flagi. Granica. Hmm… Przeszłam z rozpędu. Już miałam schodzić kiedy pomyślałam, że to nielegalne. I co jak by mnie ktoś złapał? Wróciłam i rozbiłam namiot w strasznym gąszczu.
Rano pogoda się popsuła, mżyło. Wodospadu nie obejrzałam, chociaż chyba nikt by mnie tam nie zauważył, i prawdopodobnie nikt by nie gonił. Urwisko miało kilkadziesiąt metrów wysokości, ale rzeczka mała, więc z progu opadała tylko cieniutka struga. Myślałam, że ją zobaczę z daleka, z szosy, ale wszystko zasłaniały drzewa.
Do Vassbotten musiałam iść drogą . Sklep, o którym od kogoś słyszałam zamknięto już kilka lat temu, razem ze stacją benzynową. Wisiała tam tylko tabliczka „na sprzedaż”. Już z daleka widziałam kemping. Był ogromny. W pierwszej chwili miałam zamiar go minąć, ale skręciłam i dobrze. W sklepiku sprzedawano czekoladki (i makaron), prysznic kosztował tylko 5 koron, schnąc naładowałam baterie.
Wracając do szlaku nazbierałam pysznych jabłek opadłych z przydrożnej jabłonki. Spotkałam też dwóch Duńczyków, których wpisy widywałam w wiatkach. Nocowali na kempingu.
Puściłam ich przodem, kiedy się znów spotkaliśmy po jakiś 10 kilometrach. Zboczyłam obejrzeć ruiny domków, w których kiedyś mieszkali szwedzcy Cyganie, potem chociaż nadal było wcześnie skręciłam za znakami do wiatki. Okazała się dużą kolibą, ale kawałek dalej znalazłam świetne biwakowe miejsce. Ktoś zostawił legowisko z gałązek i paproci. Sama nigdy bym takiego nie zrobiła, szkoda roślin, ale zabawnie było się na nim rozłożyć. Był też ślad po ognisku. Jakiś gamoń próbował spalić liofila (zabrałam). Mając czas, poszłam na spacer na przeciwległy brzeg zatoki. Po drodze widziałam wielkiego prawdziwka, nie chciało mi się go brać, ale teraz po niego wróciłam. Ważył chyba z półtora kilograma, może dwa. Część nadgryzły robaki, ale tego co zostało i tak było aż nadto dla jednej osoby. Na plaży odbił się ciąg dużych psich lap i znów przypomniały mi się wilki.
Siedziałam długo, rozpaliłam nawet małe ognisko. Nie było zimno, nie było komarów, ale były meszki. Nie zauważyłam ich niestety od razu. Dopiero kiedy pogryzły mi stopy. Nocą las ucichł i słyszałam wiatraki. Dźwięk regularny i nienaturalny niósł się po wodzie, i chociaż nie mam nic przeciwko wiatrakom, drażnił mnie i nie mogłam spać.