Islandia wiosną- jak się przygotować?

Ten wyjazd był nieco nietypowy więc starałam się jak najlepiej przygotować. Czytałam, pytałam, śledziłam historyczne dane o pogodzie. W necie są relacje z wiosennego samochodowego zwiedzania Islandii, trekking w połowie maja był niespodzianką obarczoną sporym ryzykiem. Wszyscy zapytani Islandczycy stanowczo to odradzali. Podobnie było kiedyś z norweską wiosną, więc nie zraziłam się, spróbowałam.

Jak było? Zaskakująco zimno. Temperatury zwykle dodatnie, ze statystyk tylko o 4 stopnie niższe niż te znane mi z czerwca, ale ze względu na wilgoć i wiatr, jak również odpromieniowanie w kierunku zmarzniętej, wychłodzonej zimą ziemi odczuwalne zimno porównywalne chyba tylko z Arktyką. Często chodziłam ubrana identycznie jak w Laponii w marcu i wcale nie było mi zbyt ciepło. Polarna, którą na szczęście zabrałam bywała wilgotna lub mokra (poziomy deszcz przemaczał wszystkie deszczochronne warstwy), niemal przez cały czas miałam ją na grzbiecie i tylko sporadycznie robiło mi się za ciepło. Upiornie wiało więc często przydawała się wiatrówka. Na nogach wystarczały legginsy z powerstretchu założone pod niby nieprzemakalne spodnie. W butach- skarpetki Walonki.  Miałam dwie pary. Cieńsze nie dałyby rady- buty przemakały regularnie od deszczu, błota, bagien i mokrego śniegu. Miałam goreteksowe „skarpetki” (Wiesiu obiecałam Ci już nie dziękować, ale czemu tego nie macie w sprzedaży!), więc czasem miewałam w butach sucho. Zabrałam dwie wełniane koszulki z długim i krótkim rękawem (często nosiłam jedną na drugą), bluzę z kapturem i łapkami, maskę, gatki na zmianę i prezent niespodziankę od Romana Werdona– puchową sukienkę. Dostałam ją tuż przed odlotem, w Gdańsku, przez kilka dni myślałam się jak to założyć, a potem codziennie wieczorem i jeszcze (dla pewności) rano wysyłałam Romanowi błogosławieństwo. Gdyby nie to ubranko musiałabym tak jak w zeszłym roku sypiać w mokrych powerstretchach molestując mój ulubiony śpiwór. Teraz sypiałam i łaziłam na biwakach w luksusie- otulona puchem od stóp do głów.

To wszystko, co zabrałam z ubrania. Poza tym w moim tym razem bardzo lekkim plecaku oprócz śpiwora (Roberts 700 g puchu, ten co zwykle) znalazła się jeszcze pałatka Faroe out (Fjorda), znana Wam już z moich poprzednich wyjazdów- kupiłam sobie w tym roku nową- oliwkowo zieloną. Długo myślałam jak wytrzyma wichury, jak ją postawię na wydmach, na dziwacznym pumeksowym piasku lawowych pól, czy na podmokłym- nie miałam przecież podłogi. Sprawdziła się idealnie, do mocowania wystarczyły zwyczajne szpilki (czasem przykryte kamieniami). Podłogę zastąpiły dwa sklejone taśmą śmieciowe worki, które dała mi pani w informacji w Asbyrgi (wielkie dzięki!). Rozkładałam je na mokrym piachu, na pumeksach, na kamieniach, zroszonej trawie, na zwałach błota. Wszystko przetrwały, a w dzień służyły za worek do wypełnienia wnętrza plecaka. Spałam na karimacie- tej co zawsze z-line, w cieniutkim worku biwakowym, który sobie na tę okoliczność uszyłam (chcąc nieco oddalić śpiwór od błota). Wszystko to razem z namiotem ważyło 1200 g, a dawało wielkie, bardzo wygodne wnętrze gdzie mogłam gotować, rozkładać rzeczy, usiąść i przeczekać deszcz. Rozbicie pałatki (co pewnie wiecie) zajmuje ok. 3 minut, strząśnięta pozbywa się większości wody, można ją postawić nisko, tak, że dotyka ziemi (kijki 125 cm lekko przechylone żeby na środku było więcej miejsca). Nie potrzebuję więcej.

Ponieważ padł mój stary plecak, kupiłam nowy- Cholatse Lowe Alpine. Jest dość lekki (1500g), raczej miękki, więc trzeba go dobrze spakować, ale pozwala nosić wygodnie ładunek do 20 kg. Myślałam o bardzo lekkim plecaku Pajaka (tym półkilogramowym), ale Andrzej Pająk mi go odradził- nie jest przeznaczony na długi trekking i 20 kg bagażu. Może kiedyś.

Miałam jeszcze kapcie do przechodzenia rzek, skarpetki z neoprenu- które przydały się głownie do przechowywania obiektywów (świetnie chronią prze wodą i ewentualnym obiciem), pelerynę na plecak i 2 mm neoprenowe żeglarskie rękawiczki- te nosiłam w każdy długotrwały deszcz. Nie są tak ciepłe jak nasze np windblockowe, ale woda ściekająca z peleryny nie robi im większej różnicy więc pomyślałam, że tak wyjdzie lepiej. I chyba było, ale jeszcze lepiej byłoby chyba założyć gumowe na powerstretcha- wypróbuję kolejnym razem. Przez większość czasu miałam na sobie rękawiczki z Powerstetcha– prawie ich nie zdejmowałam.

Wszystko to razem ważyło troszkę ponad 6 kg. Do tego doszło ok 7 kg jedzenia, 0,5 kg gazu, 1,5 kg wody plus 3,5 kg moich fotograficznych zabawek. Nie najgorzej. Nie miałam wrażenia, że jest mi za ciężko.

Przed wyjazdem wydrukowałam sporo map znalezionych w necie- przydały się, nie wszystko można kupić na miejscu. Podobnie jak w zeszłym roku wypytywałam w każdej informacji i wszędzie gdzie mogłam się czegokolwiek dowiedzieć. Warto, bo poleganie wiosną na letniej mapie i letnich opisach tras może się skończyć wpadką- nie wszystkie drogi dadzą się bezpiecznie przejść przy śniegu, błocie czy wezbranych rzekach, chociaż te paradoksalnie w zimne dni są łatwiejsze niż w ciepłe wczesnym latem. Tradycyjnie nie zabierałam niczego poza telefonem i kompasem.

Czy warto- tak. Myślę, że tak. Wczesna wiosna (w połowie maja) jest mniej kolorowa niż lato. Trawy są jeszcze zaschnięte, drzewa bezlistne, jedyne kwiaty to wierzbowe bazie. Górskie drogi są bez wyjątku zamknięte więc dojazd w niektóre miejsca jest trudny. Za to chodzenie – sama przyjemność. W górach nie ma dosłownie nikogo. Śnieg pozwala na przejście pustynnych lawowych pól, ośnieżone góry są piękne. Pod koniec maja na poziomie morza zaczyna się już zielenić trawa, wyłażą łubiny, zakwitają lepnice. Tydzień później pojawiają się też zawciągi, a po nich inne letnie kwiatki. W połowie czerwca Islandia jest już zielona, łubiny kwitną na całego, po górach łażą stada owiec, a w turystycznych miejscach narasta tok. Na bezludnych wcześniej kempingach coraz trudniej o nieobwieszony ciuchami grzejnik czy miejsce przy zadaszonym stole. Na szosach można spotkać innego autostopowicza, na górskich drogach wypatrzyć pierwsze ślady kół.

Islandzka wiosna to okazja pobycia samemu dziesiątki, nawet setki kilometrów od cywilizacji- czyli coś niezwykłego, niemożliwego w żadnym innym miejscu. Mnie to bardzo cieszyło.

 

 

Share

jak dbać o puch?

 Tak jak napisał Radek w komentarzu do wpisu „Jak odróżnić dobry puch?” – ptaki bardzo dużo czasu poświęcają swoim piórkom. „Gładzenie” to natłuszczanie upierzenia (gruczoły tłuszczowe znajdują się na głowie, gdzieś w okolicy dzioba). Dlatego też ptasie pióra nie łapią wody (zawierają ok. 4 – 5 % tłuszczu)  i wystarczy im „otrząśnięcie się”.

Tłuszcz jest odpowiedzialny za gęsi (czy kaczy) zapach, a ponadto z czasem jełczeje, więc dodatkowo mógłby bardziej śmierdzieć. Puch używany aktualnie w odzieży i śpiworach jest prany (a więc odtłuszczany do wartości ok 0,5%) . Potem suszony i sterylizowany w temp. ok 110 -120 C, często jest jeszcze traktowany chemią (antyelektryzacyjną, antymolową, antyzapachową, ew, podobną). Ta 0,5% resztka tłuszczu musi zostać, bo inaczej puch stanie się kruchy – połamie się i szybko straci sprężystość. Dlatego też nie powinien być prany chemicznie, bo doprowadza to, (jeśli nie w pierwszym, to w drugim lub trzecim praniu) do całkowitego odtłuszczenia. Odrobina pozostawionego tłuszczu jest odpowiedzialne za „resztkowy zapach” oraz czasem za „brzydki zapach”, jeśli doprowadzi się do „butwienia” puchu pozostawiając wilgotny produkt w szczelnym worku na pewien czas – dłuższy, gdy jest zimno. Krótszy, gdy jest ciepło.

Próby zastąpienia tłuszczu naturalnego (podlegającego jełczeniu) tłuszczem syntetycznym (niestarzejącym się), jak na razie nie przyniosły dobrych rezultatów (a przynajmniej jeszcze nic o nich nie wiemy). Nagłaśniane obecnie nanomery  to jedna z takich prób – czas pokaże, jak to się sprawdzi.

Puch zawarty w odzieży i śpiworach również potrzebuje odpowiedniego traktowania i właściwej pielęgnacji – im są one lepsze tym dłużej produkty zachowają swoje początkowe własności. Trwałość puchu, dokładniej trwałość jego początkowej sprężystości jest odwrotnie proporcjonalna do częstotliwości i stopnia kompresowania – im mniej się go kompresuje (zgniata) tym lepiej, a więc najlepsze są tak duże worki do transportu jak to jest możliwe.

 Produkty puchowe powinny być przechowywane w stopniu maksymalnie rozprężonym i w warunkach gwarantujących dostęp świeżego powietrza (kurtki najlepiej normalnie na wieszakach).

 Zamoczone produkty, powinny być wysuszone możliwie szybko co nie oznacza, że natychmiast. Warto wykorzystać do tego każdą chwilę odpowiedniej pogody w przerwie wędrówki,  natomiast ważne jest, aby nie były przetrzymywane mokre lub wilgotne w ciasnych i nieprzewiewnych pokrowcach. Jeżeli nie ma warunków na wysuszenie powinny mieć dopływ świeżego powietrza.

Kurtki puchowe nie są przeznaczone na deszczową pogodę, ale jeśli jednak kurtka zmoknie, bo złapał nas deszcz (śnieg z deszczem) to:

– W przypadku nocowania pod dachem w ogrzewanym pomieszczeniu / mieszkaniu wystarczy ją zawiesić na wieszaku lub lince (tak aby była maksymalnie „rozłożona”) i do rana wyschnie całkowicie.

– W przypadku noclegów w namiocie trzeba ją suszyć na sobie, a to może potrwać znacznie dłużej, więc w takim przypadku lepiej ją znacznie bardziej chronić przez zamoknięciem.

– Oprócz wilgoci z zewnątrz wprowadzamy do kurtki i śpiwora naszą własną wilgoć – pot, który nasz organizm wydziela niezależnie od naszej woli, ale w ilościach zależnych od naszej aktywności.

Rozsądne używanie puchowych produktów to min.:

– nie noszenie kurtki pod plecakiem, podczas intensywnego wysiłku, zdejmowanie, gdy nie jest niezbędna (intensywny ruch), zakładanie, gdy jest naprawdę potrzebna (postoje, spacery), chronienie przed zabrudzeniem (od ciała – pot, kosmetyki – i z zewnątrz – sadza z palników i menażek, jedzenie), przed ogniem (iskrami z ogniska lub kominka), zwierzętami domowymi, drzazgami, kolcami, ostrymi przedmiotami w otoczeniu i w kieszeniach, a w tym ostrymi częściami tzw. rzepów (taśma Velcro), pakowanie najpierw do pokrowca a dopiero potem do plecaka…

Podobnie ze śpiworem, a ponadto w jego przypadku ważne jest jeszcze nie chowanie się do śpiwora całkowicie, z głową. Nie wydychanie powietrza do wnętrza śpiwora (w wydychanym powietrzu jest bardzo dużo wilgoci).  Jeśli nocuje się poza namiotem- rozkładanie śpiwora zawsze na wystarczająco szerokiej płachcie lub foli (karimaty czy materace są zazwyczaj zbyt wąskie).  Spanie zawsze w odzieży (bieliźnie, „turystycznej piżamie”) i w skarpetkach (to nasze ciało brudzi śpiwór najbardziej!), wietrzenie i „podsuszanie” śpiwora w trakcie wyjazdu przy każdej okazji, nawet „na zaś”…

 Jeśli zajdzie potrzeba uprania, można oddać śpiwór czy kurtkę do sprawdzonej (koniecznie sprawdzonej i poleconej, przez innych) pralni wodnej. Pranie w domu jest ryzykowne, ze względu na trudność odpowiedniego wysuszenia. Można natomiast z powodzeniem wyczyścić miejscowe zabrudzenia (na przykład wnętrze stójki) wilgotną gąbką.

Spisałam wszystko co udało mi się wyciągnąć  z rozmowy przeprowadzonej z Romenem Werdonem. Moje własne doświadczenia są dobre. Wielokrotnie mocno przemoczyłam śpiwór i raz kurtkę. Wyschły na mnie i nie zauważyłam żeby to im zaszkodziło. Prałam swoje śpiwory w pralni. Raz wyszło troszkę dramatycznie,  pralnia nie tylko nie dosuszyła mojego starego Małacha, ale jeszcze przetrzymała go przez weekend w worku. Udało się go roztrzepać i wysuszyć. Już wcześniej nie był idealny- góra nieco się niestety zbryliła, ale pranie na pewno mu nie zaszkodziło, wręcz przeciwnie-pomogło. Po wysuszeniu urósł i się rozpuszył. Ulubioną najstarszą kurtkę czyszczę co jakiś czas gąbką. Inną – przywieziony z Katmandu (strasznie śmierdzący) prezent uprałam w pralni z bardzo dobrym skutkiem. Wszystkie moje puchowe rzeczy wietrzę i suszę po każdej wilgotnej nocy i kiedy tylko mogę rozkładam na słońcu. Nowy śpiwór z pertexu microlight Robertsa, który miałam teraz na Korsyce zamókł bardzo po nocy pod gołym niebem (dosłownie zalała nas rosa). Już po pół godziny na słońcu był suchy. Miałam wrażenie, że woda wcale nie wniknęła do środka. Nie noszę puchu przy dużej aktywności ruchowej bo jest mi w nim za gorąco, ale noszę czasem pod plecakiem- w podróży, w straszne zimno, idąc w dół… Nie widzę żadnych uszkodzeń. Nie używam worków kompresacyjnych. Już o tym pisałam– mniej miejsca zajmuje puchowy ciuch czy śpiwór upchany płynnie pomiędzy innymi rzeczami w plecaku. Mam na to duże lekkie worki- nocą po wypchaniu zdjętym z siebie ubraniem, dobre poduszki.

Jeśli macie jeszcze jakieś pytania, piszcie proszę.

 

 

 

 

Share
Translate »