Miałam zamiar usiąść i rzetelnie opisać kaniony, ale troszkę się gubię w natłoku zdjęć. Dostałam wszystko, z kilku aparatów, do uporządkowania są pewnie tysiące fotek. Ja sama zrobiłam ich chyba najmniej. Fotografowałam tylko w suchych miejscach. Mój Canon nie jest wodoodporny. Łatwiej mi opanować zdjęcia, które są wyłącznie moje… więc może zacznę od początku… czyli chyba od ziół? :)
Pierwszego dnia byliśmy w kanionie Rio Pitrisconi w masywie Nieddu na północy wyspy. Wybraliśmy go bo był po drodze, poza tym wiedzieliśmy, że będzie w nim woda. Z promu zjechaliśmy już w ciemności. Szczerze mówiąc byłam tak śpiąca, że całą tę drogę przespałam. Jak przez mgłę pamiętam jak nie udało nam się dojechać do z góry upatrzonej plaży -chcieliśmy się romantycznie przespać nad morzem, ale utknęliśmy. Mapa Google się myliła -na dróżce nie było mostu. Zrobiło się bardzo późno więc zdecydowaliśmy się podjechać w stronę kanionu. Tuż po skręcie w boczną drogę zatrzymali nas Carabinieri. O dziwo nasze wyjaśnienie, że jedziemy na kanion (grubo po północy!) natychmiast ich uspokoiło. Puścili nas, a my podjechaliśmy jeszcze kilkaset metrów wąską gruntówką i rozbiliśmy biwak w pięknym miejscu nad małą rzeczką. Był nawet kran sprowadzający z gór pitną wodę.
Wszytko to wypatrzyliśmy w świetle latarek. Padliśmy od razu i Sardynię zobaczyłam w zasadzie dopiero rano. Obudziłam się pierwsza, na chwilę przed świtem. Wyszłam z namiotu jak zwykle z aparatem, z tym że zamiast tego, który mam zwykle w górach (na film) zabrałam cyfrowy- dużą i ciężką lustrzankę. Cały świat ginął w czerwonym świetle, niestety chyba jeszcze na wpół spałam i zdjęcia wyszły mi bardzo nieostre.
Nikt się nie ruszał, więc wróciłam do ciepłego śpiwora, a kiedy się znów obudziłam padało.
Nasz biwak otaczało całe morze pięknych kwiatów, a wilgotne powietrze wypełniał intensywny zapach ziół.
Zbocze nad nami gęsto porastały opuncje, ale na szczęście nie trzeba się było przez nie przedzierać. Do wejścia do kanionu można się dostać polną drogą.
W dolinie rzeczki kopry i asphodele wystawały z gęstych zarośli poprzerastanych żarnowcami czystków. Co jakiś czas pojawiał się ogromny krzaczasty wilczomlecz, a pomiędzy białymi czystkami trafiał się pojedynczy fioletowy. Żarnowce miały już pąki, ale jeszcze nie kwitły. Wszystko wokół ociekało wodą.
Nieddu to niskie, skaliste granitowe góry. Pięknie wyglądały zwilżone deszczem, w pełni wiosennego rozkwitu. W sumie żałuję, że mieliśmy na nie tak mało czasu. Pitrisconi to jedyny kanion w tym rejonie, do którego udało nam się znaleźć opis. Najprawdopodobniej jest ich tam więcej, niestety nic o nich nie wiadomo. Kiedy się pakowaliśmy minęło nas kilka samochodów- Sardynia jest pełna w miarę przejezdnych gruntowych dróg, niestety nikt z pasażerów nie wyglądał na kanioningowca. Najprawdopodobniej po górach kręcili się tylko mieszkańcy i nieliczni niedzielni turyści (była niedziela). Okolica sprawiała wrażenie bezludnej i dzikiej, ale w zaroślach było kilka rozrzuconych daleko od siebie domów. Przy wyglądającej na opuszczoną polnej drodze rosły świeżo zaszczepione gruszki i co jakiś czas trafiały się płoty oddzielające pastwiska.