Byłam ciekawa jak biegnie dalej ścieżka. Na mapie wracała do szosy, w rzeczywistości prowadziła tak jak chciałam, nisko wzdłuż fiordu. Las był tam wilgotny i gęsty. Wiedziałam, że nade mną jest zoo, raz nawet widziałam płot i słyszałam jakieś głośne ptaki, ale pomimo tego miałam wrażenie, że idę przez dziki las. Na pewno nie był często odwiedzany. Ścieżka wyszła tuż przy wejściu do zoo. Wzdłuż morza maszerowały rude krowy, pasły się jakieś muflony czy kozy. Nie było tłoku, wielki hotel był wspaniale pusty. Kawa bez limitu, można dolewać. Naładowałam tam do pełna baterie, umyłam włosy i przeczekałam przelotny deszcz.
Dalej trochę się pogubiłam, trafiłam na megalityczny grób, weszłam, zeszłam, obeszłam w kółko cały fiord. Nie wszędzie po znakach. Ginęły w niedeptanym gąszczu, wśród domów, czy farm. Musiałam też przeciąć szosę. Druga strona fiordu była równie dzika, szłam gąszczem wzdłuż brzegu, wdrapałam się na płaskowyż. Wiało tam, ale były piękne widoki. Sotorpsberget ma tylko 139 metrów, a wydawało się, że to wielka góra.
Zejście ładne, minęłam kilka domków wśród drzew. Pewnie letniskowych chociaż wyglądały jak zwykłe wiejskie. Ktoś wybudował podesty na drzewach, porozwieszał huśtawki. Czułam się jakbym mijała Bullerbyn. Dalej las, wilgotny, gęsty. Potem zbyt dziki. Wbiłam się w jakieś nieprzechodnie bagna, w trawy po pas, potem w krzaki. Miałam ochotę rozbić gdzieś namiot, gdziekolwiek… ale zupełnie nie było gdzie. Bagno skończyło się we wsi (czy miasteczku?). I tu też nie było miejsca na biwak. Chyba żeby po drugiej stronie szosy… w krzakach pod urwiskiem? Byłam zdesperowana, w ogrodzie kręciły się dwie kobiety, grubawe ufarbowane na blond. Pewnie matka z córką. – Mogę tu rozbić namiot na noc?- spytałam wiedząc, że nie uda się ukryć. -Nie!- usłyszałam i aż mnie zatkało. Zapomniałam spytać czy są z Polski. – 3 kilometry stąd jest kemping, tam sobie idź, to 5 minut- poradziła młodsza blondyna. Zerknęłam na mapę. 3 km w odwrotną stronę niż szłam. 5 minut! To nie mogły być Szwedki, widać, że nigdy nie chodziły pieszo.
Już po zmroku minęłam sklepik, niezły. Kupiłam zsiadłe mleko i śledzia i pognałam. Szlak odbił w las jakieś 3 kilometry za Brodalen, ale długo nie było gdzie rozbić namiotu. Droga żwirowa, wokół bagna lub skały. Huczał wiatr. Jedyne płaskie miejsce jakie znalazłam było na środku ścieżki. Na porębie, pełnej wykrotów i gałęzi. Na otwartej przestrzeni coś jeszcze widziałam, las zlewał się już w bryłę czerni. Więc zostałam.
Noc była gwiaździsta i zimna. Za drzewami migotało światełko. Dobrze się spało.