Trollaskagi cz10 Hrolleifsdalur

Chciałam jak najdłużej być na płaskowyżu. Ciągnął się jeszcze kilka kilometrów, kończył uskokiem, który miałam zamiar jakoś pokonać. Mężczyzna na farmie powiedział, że raczej się da, że skały, ale znajdzie się przejście. Doszłam tam wcześnie i chyba zbyt szybko się poddałam. Urwisko strome pełne świeżych obrywów. Gołej gliny wśród prawie pionowych skał. Miałam zbyt małe doświadczenie z takim terenem. Zbyt ciężki plecak. No i byłam sama, a wtedy człowiek bardziej ostrożny. Zawróciłam, przeszłam wzdłuż doliny Hrollejsfdalur i zeszłam szlakiem. Tu też stromo. Ruchome skały, płaty śniegu. Kluczenie wśród jagód i traw. Strumyki, wodospady, bagienka. Pierwsze bardzo mnie ucieszyły. Stanęłam, wykąpałam się. Poleżałam na wspaniale miękkim mchu, uprałam co najbardziej potrzebne. Balkon urywał się, schodziłam ostrożnie, kluczyłam, obchodziłam. Nie było znaków czy ścieżki. W dole rosła wijąca się rzeka. Przeszłam bród myśląc, że teraz już z górki, trafiłam w bagna, w hektary podmokłych łąk. Pięknych, wspaniale zielonych, kwiecistych, ale masakrycznie powolnych. Kicałam, omijałam, a pomyślałam dopiero potem. Owce… Czemu wszystkie tak daleko na zboczach? Przedarłam się przez podmokły stok. Wdrapałam na owczą ścieżkę. Chytre zwierzaki chodziły wysoko, ponad trawami. Tam było o niebo łatwiej chociaż droga długa, omijała żleby, przeskakiwała szybkie rzeczki. Przedzierała przez gąszcz karłowych brzóz. Najbardziej chyba spowalniały jagody. Zaczęły dojrzewać i co jakiś czas trafiałam na prawdziwe eldorado. Pyszne soczyste. Borówki brusznice zmieszane z borówkami bagiennymi. Przeszłam najwyżej 10 kilometrów. Dolina nie rozszerzała się jeszcze. Zbocza strome, daleko w dole wieś. Nie widziałam wybrzeża. Trochę za wcześnie rozbiłam namiot na suchej łączce. Pierwszej na jaką trafiłam. Kilkaset metrów dalej płynęła rzeczka. Bałam się, że to już ostatnia przed szosą. To było bardzo piękne miejsce, Kipiące rozbuchaną zielenią. Szumiące wodą. Podobało mi się bardzo, choć było przeciwieństwem płaskowyżu, który też bardzo mi się podobał. Wieczorem ujście doliny zaczęła wypełniać mgła. Podnosiła się bardzo powoli, obserwowałam jak wpełza na dalekie domy, wypełnia koryto rzeki. Kiedy zaszło słońce dotknęła też mnie. Zmoczyła namiot jakby padał deszcz. Rano wycofała się bez pośpiechu. Podniosła popłynęła na koniec doliny, omiotła szczyty. Szłam dalej w dół owczą ścieżką, która szybko zeszła do śladu drogi. Na końcu szutrówki stał samochód z przyczepionymi do maski wędkami. Widziałam trzy osoby wędrujące wzdłuż rzeki w górę doliny. Nie zauważyły mnie. Droga pusta. Minęła wieś, wyszła na zbocze skąd widziałam już kawał wybrzeża. Skręciłam przy słupku z prądem. Przewody zakopano, ale został ślad, którym chodziły też owce. Był wydeptany, wygodny. Za granią opadł, znów znalazłam jakiś fragment drogi, potem kolejny poniżej wulkanicznych wydm. Ocierał się o szosę. Zeszłam na parking, siadłam przy piknikowym stoliku. Zjadłabym, ale nie miałam wody. Ruszyłam poboczem, przeszłam może ze dwa kilometry i udało mi się skręcić nad ocean. Pod górką opadająca na mierzeję był strumyk. Opiłam się, objadłam, zalałam wrzątkiem owsiankę na zapas. Mierzeja prowadziła na bezludna wyspę. Obawiałam się, że jest też bezwodna. Tak w każdym razie wywnioskowałam z mapy.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »