Wspomnienia z Hiszpanii cz10

-Cześć-szczupły brodaty chłopak siada naprzeciw mnie. Szumią topole, po szosie przesuwa się piaszczysty wir. Stolik jest w cieniu, nakryty kraciastą ceratką czekam tam na potrawę dnia, nie umiałam zamówić nic innego.

-Widziałem cię w Zuriza, ale nie byłem pewien czy to ty teraz już jestem. Ja też już jestem, to Javierre. Odkąd się rozstaliśmy minął miesiąc. Stąd broda… Zastanawiałam się czy możemy się spotkać, nie szłam przecież cały czas GRem, skróciłam dzień, na samym początku szlaku… – Tyle razy myślałem gdzie jesteś, nie widziałem nikogo oprócz nas kto szedłby całe Pireneje- wczoraj trafiły się dwie osoby, zaczynały dopiero, w drugą stronę – Hiszpanka i Anglik- Javierre uśmiecha się, też ich spotkał. Gadamy o szlaku, o miejscach, które minęłam bokiem, bo już je widziałam wcześniej, o pogodzie, trudnościach i czasie. Gdybym nie nadłożyła dnia w Masywie Aspe nie spotkalibyśmy się, Javierre skrócił, poszedł prosto nad Ibon Estanes.

-Jedz- mówi kiedy kelner wnosi moją porcję- ja już jadłem- gdzie?- dziwię się bo też chciałam, ale nie umiałam nic znaleźć. -W barze w poprzedniej wsi. Też tam zajrzałam, ale nikt nie mówił po angielsku. Może dobrze, bo tu obiad jest pyszny. Kelnerzy (jeden drobniutki i zasuszony, drugi ogromny i pulchny) biegają jak nakręceni. Kucharz wynurza się czasem ze starej szkoły, tam jest kuchnia. Muszą być wykończeni, a ich entuzjazm wypełnia piaszczyste podwórko nawet szczelniej niż zapach potraw. Siadają przy stoliku obok kiedy podadzą ostatnim klientom. Jedzą to samo co ja, śmieją się do nas. -Spotkaliśmy się w Katalonii na początku GR11 tłumaczy Javierre- i znów teraz. -Zostańcie na noc- proponują, ale dla mnie jest o wiele za wcześnie. Javierre tłumaczy, że ja odpoczywam w dzień, a chodzę wieczorem i rano, inaczej jest mi za gorąco, kelnerzy kiwają z uznaniem, wiadomo jestem z północy.

Zasiedziałam się, do nocy przechodzę tylko 8 kilometrów. Znajduję wodę, znajdę wygodną łąkę. Naprzeciw pasie się stado owiec i to cud… nocą nie słyszę ani jednego dzwonka, może dlatego, że są za ogrodzeniem, nie chodzą luzem jak te wysoko w górach. Rano pasterze przegonią je na pastwisko, trochę mnie to nawet wystraszy, zaspałam, ale krzaki są gęste, nie wychylam się, więc nikt mnie nie widzi. Tu już wszystko prywatne, podzielone, nie wiem czy wolno biwakować, pewnie nie.

W Auritz Burgette jest sklep, nie tyle we wsi, co kilometr w bok przy szosie. – Jest może bezglutenowy chleb? -Zapytam, bo nie znajdę ani wafli ani płatków- Oczywiście rozpromieni się korpulentny mężczyzna przewiązany kucharskim fartuchem. -Mamy 3 rodzaje!

To pierwszy raz kiedy odważę się kupić taki chleb. Zafoliowany z ważnością do przyszłego roku, pewnie konserwowany, ale nie mam wyboru. Okaże się pyszny. Zjem trochę jeszcze pod sklepem, razem z jogurtem zbyt ciężkim żeby go nieść, z pomarańczami… Przez ten czas wyschnie mi namiot, podładuje się trochę telefon. Wspaniałe miejsce, wielki wybór, ławeczki w cieniu.

I szlak blisko, nie trzeba wracać do wsi. Mam dobry humor, dobrą pogodę więc nie przeszkadza mi, że idę drogą. Jest piaszczysta, prowadzi przez łąki i las, podejście prawie niewyczuwalne, obok bulgocze spokojna rzeczka, kręci, rozlewa się leniwie w bagienkach. Woda jest brązowa, torfowa, chłodna pomimo upału. Przyjemnie się w niej zanurzyć, koszulka wyprana i wywieszona na kępie sitowia wysycha w niecałe 10 minut. Buczą trzmiele. I za moment nie wiem zupełnie skąd napływa chmura. Temperatura spada, szlak wychodzi na otwarte hale, wiatr chłodzi moje mokre włosy. I jest pięknie. Pofalowane zielone wzgórza, płaty bukowych lasków, zawijasy polnych piaszczystych dróg. Kwitną wrzosy (a przecież dopiero początek sierpnia!), kolorowe we wszystkich odcieniach różu, od bieli do biskupiej purpury. Idę ścieżką, znakowanym szlakiem, w zasadzie dwoma, GR12 który mam mnie poprowadzić dalej na zachód biegnie równolegle z pirenejską 11-tką. Czasem odchodzi gdzieś, robi pętlę, ale wraca. Może i bym połaziła po pastwiskach razem z nim, ale mży, widoczność jest słaba, trawy mokre, potem jeszcze bardziej mokre paprocie. Z góry widzę już budynek albergue. Na parkingu stoi kilka samochodów, zejście jest strome, mylne, gubię się w labiryncie orlic, wracam szukam znaków w kępie buków, spod jeżyn wyśmiewa się ze mnie chudy lis.

Schodzę źle na tył schroniska, wydaje mi się zamknięte, ale oczywiście jest otwarte, z drugiej strony. Pada, więc zaglądam, a potem zamawiam jedzenie. To już pewnie ostatnia taka możliwość- myślę. Gotuje nieprzyjemna kobieta i szybko żałuję, że ośmieliłam się jej zawracać głowę, ale teraz jest już za późno, więc czekam. I tak mnie zastaje Javierre. Siedzimy, gadamy. Był drukarzem, a chce być górskim przewodnikiem. Z tego powodu przenosi się z Barcelony do Sort. Jego dziewczyna- policjantka liczy, że też ją tam przeniosą w pracy. Jest szansa. Wymieniamy uśmiechy, wiadomo każdy chciałby być bliżej gór. Dama z kuchni przynosi mi dorsza w pomidorach. Javierre wyciąga zeszyt i wpisuje dzisiejszy dzień do pamiętnika. -Opublikujesz to?- chcę wiedzieć- Nie, po co, zapisuję żeby to zawsze pamiętać. To był taki wspaniały miesiąc. I zaraz koniec, sprawdziłem i jutro GR11 opadnie aż na 300 m npm. Do morza zostały już tylko 2 dni– Możesz iść ze mną- żartuję. Przez moment zastanawiamy się jak będą wyglądały Góry Kantabryjskie, nie spodziewamy się, żeby mogły być lepsze od Pirenejów.

Javierre zostaje na noc ja idę. Jest po czwartej, w powietrzu wilgoć i chłód. Odwracam się ostatni raz, na górce, za nią szlak pogrąży się w lesie. Okulary… przypomina mi się. Zostały w knajpce… Słoneczne, tanie, kupione jako zapasowe. Patrzę na wilgotny trawiasty stok, na dalekie, już zamglone schronisko. Za rzeką. I nie wracam. Po co mi okulary, myślę, to już pewnie koniec upałów. Mam drugie. Tyle razy znajdowałam jakieś w różnych górach, więc może czas żeby ktoś dla odmiany znalazł moje.

Ścieżka jest błotnista, mżawka zmienia się w regularny deszcz. Z naprzeciwka przychodzi mokra dziewczyna. Pyta czy jeszcze daleko. Przez moment żałuję, że nie zostałam, to pewnie było ostatnie schronisko, nie wiem co mnie czeka na 12-tce. Tymczasem szlaki nadal biegną razem. Idę wśród buków, przecinam asfaltową szosę. Na poboczu przemoczona kobieta. Czeka, pewnie na samochód. Las gęstnieje, drzewa są coraz niższe, jest coraz zimniej. Na mapie kusi cabana. Nie wiem czy jestem już w Górach Kantabryjskich czy może to jeszcze są Pireneje. Marzy mi się nocleg pod dachem więc gnam, chociaż już blisko zmierzch. Mgła gęstnieje, widzę tylko kontury drzew i nagle robi się jaśniej, zieleniej. Czuję wiatr. Ciemne punkty okazują się owcami, idę trawą pod górę, w kierunku linii lasu. Gdzieś tam powinien być domek. W mleku zaczyna się coś rysować, już jestem pewna… i czuję dym. Kiedy podchodzę z budynku wygląda mężczyzna z psem. Cabana jest zajęta. Odchodzę z żalem. Jestem już przemoczona. Mokre włosy, mokre spodnie, deszcz wpływa pod pelerynę, wsiąka w dekolt. Wypatruję miejsca pod namiot, ale hala jest pochyła. Więc wyżej. Tu płasko, w dole słyszę szemrzący strumyk, w zasadzie mogłabym już zostać, ale z mgły wynurza się kobieta z reklamówką. Zagaduję, Francuzka, idzie do cabany, do pasterza. Mam ochotę zapytać czy też się zmieszczę, ale jest mi głupio. Oglądam się jeszcze jak znika we mgle. Przede mną stoją dwa samochody.

Idę w górę jeszcze chyba z godzinę. Na łąkach co jakiś czas czernieje prostopadłościan- szałas, ale dla koni. Chroni tylko z boku przed wiatrem, każdy kolejny jest zajęty, bo wieje. Klacze z młodymi, śliczne błyszczące gniade konie ze stulonymi uszami. Jest mi coraz bardziej zimno, grań zwęża się, nie wiem nawet czy opada stromo. Widzę tylko metr, dwa przed sobą. Już po zmroku wpadam na szlakowy znak. GR12 i GR 11 rozdzielają się. Przechodzę jeszcze przez płot, niemal po omacku, rozbijam namiot na trawie zlanej deszczem wcale nie płaskiej. Boję się, że będzie mi niewygodnie, mokro i zimno, ale nie. Mam folię pod karimatę, śpiwór jest ciepły i suchy. Już przysypiam kiedy we mgle przesuwają się światła samochodu. Jeszcze ktoś jedzie na noc do cabany.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »