Wspomnienia z Hiszpanii cz33

Znów miało padać, miałam wrażenie, że tu pada przez cały czas. Szlak biegł asfaltem, udało mi się z niego zejść bliżej morza na żółto znakowane lokalne ścieżki. Costa de Marina Occidental – chroniony wąski pas wybrzeża sąsiadował z eukaliptusowymi lasami. Klif porastały wrzosowiska, jakimś cudem nadal w pełni kwitnienia. Nie było ludzi. W południe pogoda się poprawiła więc wykąpałam się na plaży w O Vicedo. Szlak na kilka kilometrów zanurzył się w sosnowym lesie. Zatoka przed półwyspem Bares miała głęboki szmaragdowy odcień. Na moście zgromadzili się wędkarze. Stacja kolejowa była przed miasteczkiem, sprawdziłam rozkład jazdy kolejki- byłam przekonana, że jutro wsiądę w nią i pojadę do Oviedo. Jose miał jeszcze tydzień urlopu, przeszłam swoją trasę szybciej niż myślałam, planowaliśmy wyskoczyć w Pireneje. Galicja mi się nie podobała, chciałam wrócić z lepszymi wspomnieniami, brakowało mi bardzo gór. Pustych miejsc bez asfaltów, bez wsi. Wiedziałam, że to niesprawiedliwe, nie znam Galicji, widziałam tylko kawałek wybrzeża, ale nie czułam się tu najlepiej i nie chciałam się do niczego przymuszać. Góry były lekarstwem na wszystko, po prostu trzeba było w nie wrócić. O Porto do Barqueiro zalewał już wieczorny mrok. Kolorowe domki na wybrzeżu kojarzyły mi się z Irlandią. Były tu puby nie bary, nie było rodzimych lasów, tylko dziwaczne obce gatunki drzew. Popatrzyłam na port tylko przelotnie, starałam się iść jak najszybciej, myślałam że wdrapię się do nocy ponad wieś i znajdę jakieś miejsce na biwak, ale czym wyżej podchodziłam tym lepiej widziałam, że nic nie znajdę. Las, zabudowa, kolczaste płoty. -Przepraszam nie wiecie gdzie można by rozbić namiot?- spytałam młodych ludzi na tarasie. -Hmm… nigdzie. Tu wszędzie krzaki, chaszcze, kamieniołomy. Poczekaj coś wymyślimy.

Rozmawiali pomiędzy sobą w galego nic nie rozumiałam. Co jakiś czas ktoś się wynurzał z wnętrza więc powtarzałam swoją opowieść. Że z Katalonii, że sama, że mieszkam w Polsce. Przystojny, wysoki i szczupły chłopak, jedyny nie blondyn w tej grupie wykręcał kolejne numery i dowiadywał się, że hostele są pełne. Już było ciemno kiedy usłyszałam triumfalne -Mam!. Ktoś, kto zrobił rezerwację w gospodzie przy porcie zadzwonił, że już nie przyjedzie. Jedyne wolne miejsce w O Barqueiro było wspaniałe. Na wybrzeżu, przy nastrojowej rybackiej knajpce. Przez moment przyszło mi do głowy żeby wyjść, zjeść coś jak człowiek, ale łóżko było takie wygodne, że w nim zostałam.

Leżąc grzebałam w Internecie w poszukiwaniu połączeń. -Odbierzesz mnie z Pampeluny?- wystukałam wiadomość do Jose. -Kiedy? -Po południu-Kupiłaś bilet?-Jeszcze nie- to kup. I wtedy odkryłam, że się nie da. Jose nawet dzwonił do informacji. Wszystkie bilety powrotne z Asturii wyprzedano już na początku czerwca. Pociągi, samoloty, zostały tylko miejsca w autobusach, ale z tak wieloma przesiadkami, tak długie, że zrezygnowałam. Do tego upał.

-Kupisz mi bilet do domu?- napisałam z kolei do męża. I powtórzyła się ta sama historia. Z Galicji nie było powrotu, nie było też nic z Portugalii. -Znalazłem, ale dopiero za 12 dni napisał.- Masz tam jeszcze gdzie pójść?… W sumie to miałam. Tyle razy ludzie pytali czy idę do Santiago, czy do Finisterre… Popatrzyłam pobieżnie na mapy, policzyłam kilometry i wyszło mi, że gdyby przepłynąć promem z Ferrol do La Coruna przyszłabym dokładnie na czas idąc okrężną drogą, wzdłuż wybrzeża. –Kup -zdecydowałam. Pójdę sobie pieszo do Santiago.

Wstałam wcześnie, zostawiłam plecak w pokoju i pobiegłam na półwysep Bares, To tylko 8,5 km, liczyłam, że w drodze powrotnej ktoś mnie podwiezie. Poza tym na lekko byłam szybsza. Tu już nie było znakowanych szlaków, poszłam ścieżkami po samym grzbiecie półwyspu, przez kamieniołomy, wzdłuż lasu, z widokiem na zamglone wybrzeże. Upał dorwał mnie dopiero w Bares. Przy latarni (na najbardziej wysuniętym na północ punkcie Hiszpanii) kręciło się trochę ludzi, ale dalej nie było już nikogo. Na krawędzi uskoku zauważyłam chłopaka. Siedział i patrzył na morze. Nie chciałam przeszkadzać, ale był tam kamień gdzie dało się ustawić aparat więc przeprosiłam i ustawiłam samowyzwalacz. -Pomogę ci -zaproponował. Widziałam że na fotografiach pojawi się jego cień, ale nie prosiłam żeby się przesunął. Cień przypominał wszystkich pomocnych ludzi, a tylu ich spotkałam tego lata…

Pedro był studentem z Andaluzji. Jego wujek co roku wynajmował tu wielki dom i pozwalał pomieszkiwać całej rodzinie. W Cordobie upały sięgały 50 stopni, andaluzyjczycy uciekali gdzie kto mógł. Słuchając tego zrozumiałam wszystkie ozdobne wille, te dekoracje, kolumienki balustrady- były z południa. Ludzie którzy tu stawiali domy nie przyjeżdżali wcale dla piękna Galicji, a przynajmniej nie było to głównym powodem. Uciekali przed upałami, chcieli mieć tu coś znanego, typowego dla nich, stąd ta obca na północy estetyka.

Pedro zaproponował, że mnie podwiezie. Przyjechaliśmy do O Baqueiro zbyt wcześnie, więc zaprosiłam go jeszcze na kawę. Studiował literaturę angielską, chciał być nauczycielem, Opowiedział mi jak przeszedł camino, jedną z jego południowych odnóg. -Nie jest takie złe- śmiał się kiedy oponowałam. -Mi się podobało.

Kiedy ruszyłam dalej na rynku koncertowała orkiestra dęta. Występ powtórzył się w kolejnej wsi, pod kościołem. Muzyków podwoził autobus, byli ubrani elegancko, na czarno i współczułam im, bo narastał upał.

Camino Natural de Ruta del Cantabrico ciągnęło się jeszcze do kolejnej zatoki i to był chyba jego najpiękniejszy fragment, wspaniałe plaże, lasy nie tylko z eukaliptusa, wysoki klif. Nie było tłoku, ale widywałam ludzi. W jednej z wsi poprosiłam o wodę (nigdzie nie było), w innej kupiłam kilka pomidorków sprzedawanych jako działkowa nadwyżka przez babcię. Popływałam na jednej ze wspaniałych plaż. Posiedziałam na ławeczce na klifie.

Szlak skończył się w Labrido, przed rozlaną szeroko zatoką. Wcześniej zastanawiałam się czemu nie poprowadzono go dalej, teraz miałam to jak na dłoni. Rozlewisko przecinały dwa mosty, niski i stary kolejowy wiadukt, i wysoki most autostrady gdzie właśnie formował się korek. Koniec weekendu, czas powrotów do domu…

Pomyślałam, że zawrócę 3 km i przejadę kolejowym wiaduktem. Pamiętałam z grubsza rozkład jazy, to była ta sama linia, którą planowałam powrót do Oviedo, nadal mnie strasznie kusiła, poza tym codziennie wieczorem widziałam wagonik do Feroll, powinien się zaraz pojawić. I faktycznie zbliżając się do stacji zobaczyłam czekających turystów. Podbiegłam, zdążyłam. Podróżni natychmiast pootwierali okna, ja też wyjrzałam. Jechaliśmy nad zatoką, widoki były wspaniałe, sięgnęłam po aparat i wpadła mi do oka mucha. Bolało strasznie, łzawiło, zrobiłam się czerwona. Ludzie próbowali mi pomóc, ktoś miał krople, ktoś wyciągnął czyste chusteczki, dystans społeczny wyparował natychmiast. Siedziałam z przechyloną do tyłu głową pod okiem kolejowego konsylium kiedy wagonik stanął za mostem. 3 km to pewnie nie więcej niż 3 minuty, wszystko działo się tam bardzo szybko…-Ktoś miał tu wysiadać!- wyłonił się groźny motorniczy. ” Ofiara” -wyłowiłam z potoku słów współpodróżnych i wyskoczyłam nadal zapłakana.

Próbowałam ominąć szosy, potem dowlec się do jakiejkolwiek wsi. Mało widziałam, oko spuchło. Szłam do nocy, eukaliptusowymi lasami, w górę rzeki (co powinno mnie zastanowić, ale byłam zbyt zdenerwowana). W gęstej ciemności wylazłam na lichy asfalt oświetlony pojedynczą latarnią, Dorwały mnie dwa zjadliwe psy, uchroniła przed nimi starsza kobieta z rozpuszczonymi jasnymi włosami. Zamknęła mnie w sadzie i pozwoliła tam rozbić namiot. Psy ujadały, wyciągnęły z domu swoich właścicieli (sąsiadów blondynki), a ci przynieśli wrzątek i kolację. Na śniadanie kawę, i worek z brzoskwiniami na drogę. Wcześniej, wieczorem zapraszali do domu, ale namiot już stał, poza tym nie chciałam im się narzucać.

Spytali czy idę do Santa Andre de Teixedo, i chociaż teraz kiedy wczoraj bezwiednie odbiłam daleko na południe to było zupełnie nie po drodze potwierdziłam. Pogubiłam się oczywiście natychmiast. Uratował mnie jeden z psów. Tym razem zaskakująco przyjacielski. Biegł przodem, oglądając się co i rusz przez ramię. Siadał demonstracyjnie kiedy skręcałam na manowce i witał z miną- a nie mówiłem! -kiedy wracałam podrapana i spocona. Eukaliptusowy las nie pozwalał na żadne skróty. W podszycie jak wszędzie dotąd przeważały jeżyny, paprocie i kolcolisty, w tym wilgotnym miejscu wybujałe na jakieś 2 metry, splątane, naprawdę paskudne. Poprzerastane egzotycznymi roślinami, co pewnie pouciekały z ogrodów. Pies prowadził mnie przez 6 km, serpentynami błotnistej drogi. Raz zaproponował skrót, ale po namyśle uznał, że się nie zmieszczę. -Jesteś za gruba- biło z jego zaziajanej mordy.

Tuż przed otwartym płaskowyżem usłyszeliśmy ujadanie innych (pewnie pasterskich) psów. Mój przewodnik pożegnał się i zawrócił, ja dosłownie za moment znalazłam szlakowy znak . Byłam na grzbiecie ostatniego kantabryjskiego półwyspu. To właśnie tu, a nie na Bares powinnam była skończyć swój marsz na zachód. Dalej był już tylko ocean. Z góry wydawał się gładki, granatowy, przecięty cieniutką linią- załamaniem fal, ciągnącym się od ostatniego cypla. Pomyślałam że oddziela Atlantyk i Morze Kantabryjskie. Półwysep rzeczywiście był dziki, niezamieszkany, ale pasły się tu konie i krowy. Łąki porastały łany krokusów. Strumyki spływały ze skalnych urwisk. Pachniały słodko kolcolisty. Pogubiłam się tam okrutnie, przyszedł upał. Nie trafiłam do Santa Andre tylko 200 metrów wyżej na skalny balkon. Szlak, na który ostatecznie zabrnęłam zaprowadził mnie na punkt widokowy obstawiony piknikowymi stołami. Pojawiła się telefoniczna sieć. -„Prom pomiędzy La Coruna i Ferrol nie pływa już od kilka lat”- zadzwonił Jose. -„Nie możesz niczego objeżdżać pociągiem!”- napisała na Whatsappie Agnieszka. Brnęłam skrótem przez eukaliptusy i jeżyny podrapana do krwi. Las zarastał bambus, uciekinier z ogródków, co i rusz trafiała się bujna hortensja.

Schodziłam na wprost linii wybrzeża ciągnącej się prosto na południe. Z lekkiej mgiełki wynurzały się nadmorskie miasteczka. Gdzieś, głębiej nad lądem odezwała się burzowa chmura. Zostało mi 9 dni i zupełnie nie wiedziałam co robić.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »