Wspominałam Wam jesienią o moich ogrodach. Były pocieszeniem późnym latem przesiedzianym w domu, kiedy mąż złamał nogę. Jesienią i zimą mieliśmy trochę lepszy czas. Byłam w Armenii i na Kanarach. Wyskoczyłyśmy z Agnieszką do Laponii. Teraz znów siedzę. Złamanie było bardzo wysokoenergetyczne i noga nie goi się tak jak przypuszczaliśmy. Zaraz po Wielkanocy mąż przeszedł kolejną operację. Ma na łydce aparat Lizarowa- masakrycznie wyglądającą kombinację metalowych pierścieni i drutów poprzykręcanych do kości. Niewiele można z tym zrobić więc znów siedzę w domu, czyli w ogrodach.
Jesienią mieliśmy w Kwarku kłopot z drogą. Brama była zbyt wąska i duże samochody skręcając wybiły dziurę w trawniku. W końcu zrobiła się tak głęboka, że kierowca odmówił wjazdu. Był to transport materiału, kilkadziesiąt belek, które trzeba było przenieść do magazynu. To nas zmobilizowało. Postanowiliśmy drogę poszerzyć. Kajetan (człowiek który wszystko umie naprawić w Kwarku) dzwonił do różnych firm, ale nikogo nie interesowała tak mała praca. Pewnego pięknego dnia staliśmy sobie w związku z tym przy płocie. Bardzo bezradnie. Przyszedł sąsiad (ma agencję reklamową). Teraz staliśmy już we troje, sami specjaliści… Sąsiad powiedział, że to by się w zasadzie dało zrobić gdyby tak mieć betonową płytę… Ja, że mamy dużo płyt- cały parking… To tylko nam brakuje koparki…Musieliśmy wygadać interesująco, bo zatrzymał się koło nas samochód. Dwóch panów, których wtedy nie znałam, ale znał sąsiad… Właściciele firmy transportowej, też z naszej ulicy. Mieli koparkę! Tak dla siebie, bo może się przyda:) Po godzinie w naszej dziurze leżała drogowa płyta. Wiosną ułożyliśmy solidny zakręt, którego nie wystraszy się żaden kierowca. Pan Rysiek z panem Mirkiem (właściciele dużej firmy) pomogli nam przy okazji usunąć gigantyczną kałużę, która po każdym deszczu utrudniała wyjazd z Kwarka. I jeszcze dostaliśmy skalny ogródek. Zawsze marzyłam o głazach porośniętych górską roślinnością. Kiedy usłyszałam, że sąsiadom zostało kilka niepotrzebnych kamieni natychmiast powiedziałam, że chcę i aż mnie zamurowało kiedy je zobaczyłam! Są ogromne, omszałe. Po prostu cudne. Cudny był też proces układania. Pan Rysiek położył głazy koparką z precyzją co do centymetra omijając przy tym siewki maków. Nie ucierpiała ani jedna roślina. Skały wyglądają jakby tu leżały od wieków. Dzieło sztuki :)
Odwadniając drogę odsłoniliśmy fragment gołej ziemi, posiałam tam nasiona od Marii. Już wschodzą. To wszystko było dla mnie wspaniałym prezentem, takim co grzeje serce. W prace ogrodowe włączył się nawet Mateusz Waligóra, jeden z niewielu znajomych, którzy mogą przywiązać mój dwumetrowy różany żywopłot bez drabiny:). Wiązaliśmy wiosną, teraz zakwitła już pierwsza róża- gęstokolczasta (Rosa pimpinellifolia). Za kilka dni powinny się otworzyć pąki stulistnej (Rosa ×centifolia), a po nich, róża jabłkowa (rosa villosa) i róża dzika (rosa canina). W międzyczasie zakwitnie jedyna szlachetna odmiana, która nas lubi- New Dawn. Postaram się to sfotografować. Żywopłot ma około pięćdziesięciu metrów długości, czyli jest na co popatrzeć.
Gdyby ktoś z Was miał ochotę włączyć się w ogrodowe prace zapraszam. Mamy dużo miejsca pod namiot, możemy zrobić piknik i grila. Prawdopodobnie będę w Szczecinie przez całe lato. Staram się żyć tak jak bym to robiła w górach. Wychodzę w piżamie i pijam kawę pod sosną. Jadam zupy z pokrzyw, słucham wiatru, patrzę na chmury… Nie wiem tylko o czym Wam pisać… Samo życie.