<—Troszkę powyżej Avdalen wąska i słabo widoczna ścieżka wchodzi w trawers stromego zbocza. W lipcu wszystko porastała bujna roślinność nieco zmoczona przelotnym deszczem. Pogoda na zmianę poprawiała się i pogarszała. Kilkukrotnie dopadła mnie ulewa. Pomimo to starałam się fotografować, bo deszczowe widoki były piękne. Zanim dotarłam do długiej podmokłej łąki na progu doliny Stolsmaradalen moje buty były już pełne wody, a spodnie zmoczone do ud. Mokradła ciągnęły się aż do rzeki, na której na szczęście był most- w innym przypadku na pewno bym jej nie przeszła. Schronisko, bezobsługowe, jak większość w Utladalen leży kilkaset metrów w dół rzeki. To dwa stare, ale niedawno odmalowane budynki. W strugach deszczu powalczyłam troszkę z surową deską, którą zabarykadowano drzwi (chyba żeby nie wystawały i nie mokły). Potem ściemniło się, chociaż było jeszcze przed 4-tą, i aż do wieczora deszcz intensywnie bębnił w dach. Wybiegłam tylko na chwilkę z wiadrem, po wodę (nieco mętną, bo rzeka płynęła z lodowca). Schron był stary, przytulny i piękny. Samo czytanie napisów na ścianach wzruszało. Ktoś kogoś kochał w czasach kiedy mój dziadek uczył się pisać i czytać, ktoś inny był tu w 1895, nie sam… Potrzeba zaznaczenia swojego istnienia nie jest chyba nowa, uprościła się tylko jej forma- współczesne, w pośpiechu ryte bazgroły raziły na tle pięknie wykaligrafowanych dziewiętnastowiecznych znaków i słów. Domek wydawał mi się pełen duchów, nasycony obecnością nocujących tu kiedyś osób. Ciekawe miejsce.