Gomera cz8 Cabrito

Najwięcej mieszkańców miała ostatnia plaża. Pod wieczór, kiedy tamtędy szliśmy groty i obozowiska były puste. Zastanawiałam się czy mogę je fotografować. Były osobiste. Z drugiej strony to przestrzeń publiczna, więc sobie (sama) pozwoliłam. Nie było kogo spytać. Jedyny człowiek, z którym chwilkę rozmawiałam odmówił pozowania. Był wystylizowany jak do reklamy. Bosy (a szliśmy po skałach), w płaszczu rycerza jedi, z pięknym psem. -Ja tu mieszkam!- usłyszeliśmy kiedy spytałam o drogę. Była w tym duma, nawet pewna wyższość, więc chciałam odpowiedzieć, że ja też. Nocuję gdzie chcę, jestem nomadą.  Nie powiedziałam i dobrze, bo wskazał nam drogę. Mieszkał tu 8 miesięcy w roku. Przez 4 pracował żeby na to zarobić. Nie wiedział czy da się wędrować wzdłuż wybrzeża. Nigdy tam nie był. Zaryzykowaliśmy. Ścieżka skończyła się kilka kilometrów dalej na cyplu. Ostatnim śladem bytności hipisów był napis ułożony z kamieni. Trudno było odczytać wielkie litery. Najpierw odcyfrowaliśmy AMOR, potem SAUVE. Miękka miłość? Nie zniszczyliśmy jej. Nasz namiot (malutki), pewnie zmieściłby się w literce O, ale postawiliśmy go jednak obok. Nie to, żebyśmy się bali, ale jakoś było niezręcznie… Piach, z wierzchu brązowy jak skały, pod spodem złocisto pomarańczowy. Faktycznie miękki. Wokół uschnięte wilczomlecze. Na mapie napis „agua dulce”, ale w terenie ani odrobiny wody. Na szczęście mieliśmy po 2 butelki.

Rano widzieliśmy kajakarzy płynących w stronę nadmorskiej groty (może w niej jest jakaś słodka woda?). Pomachaliśmy sobie. Ruszyliśmy bez ścieżki w górę kanionu aż do miejsca gdzie dałoby się przeciąć urwiska. Spod ruin domu, jeszcze w dobrym stanie wypatrzyliśmy zamieszkałą grotę. Nie rozumiałam co krzyczy ukryty tam człowiek. -Mówi po niemiecku- podpowiedział Edi. -Piękne miejsce!- zawołałam- Cudowne! odkrzyknął. Podejrzewaliśmy, że mógł mieć tam wodę. Roślinność była jakby bardziej zielona, żywsza. Poszliśmy trawersem, wzdłuż linii brzegu do kolejnego kanionu. Potem kawałek w górę. Tam się rozstaliśmy. Edi uznał, że da się zejść dalej (czyli wyżej), ja zeszłam. Z koryta rzeki widziałam jak idzie po skraju urwiska. -Nie zejdziesz! krzyknęłam- zejdę!- Widzę uskok, ciągnie się kilka kilometrów- no dobra… wracam. Czekając umyłam się w wodzie zebranej w sztucznym zbiorniku, za małą zaporą. W kałuży kwitło bujne podwodne życie, dojrzewały larwy komarów, ale pomyślałam, że to się wypraży. Był upał, upiorny skwar. Polana poczułam się znacznie lepiej. Kolejne podejście, strome po skałach. Kolejne ruiny. Płasko, potem znów kanion. Coraz gęstsze krzaki. -Mam dość – zadecydował Edi i ruszył w stronę GR-u. Prosto w górę. Ładnie, ciekawie, chociaż to była dłuższa droga. Znaleźliśmy szlak w opuszczonej wsi. Były tam też zbiorniki z wodą, ale zabrakło nam linki żeby sięgnąć. Podchodząc widziałam jak zagląda do nich człowiek w eleganckiej białej koszuli. Spotkaliśmy go chwilę dalej przy dobrze zachowanym domku. Myślałam, że może w nim mieszka, ale zbiegł. Lekko, szybko, pewnie do hotelu. Bez plecaka było mu łatwiej niż nam. Zejście do Cabrito jest strome.  Podobnie jak wyjście – widoczne z daleka na przeciwległym skraju doliny. Wiedzieliśmy, że w zatoczce jest hotel. Informacja turystyczna ostrzegała, że prawdopodobnie nic tam nie kupimy, że zajmują się tylko własnymi gośćmi, nie wiadomo nawet czy dadzą wodę. Liczyliśmy, że tak, że jednak dadzą. Nasze zapasy były na wyczerpaniu do San Sebastian zostało z 8 km i 3 kaniony. Hotel wydawał się bardzo izolowany. Na mapie był zaledwie kropką. Nie miał dostępu drogą, tylko z morza, w żartach nazywaliśmy go wrednym hotelem. Z góry okazało się, że wypełnia całą dolinę. Nawadniane pólka z warzywami, gąszcz palm, sady i park. -Wysępimy wodę od ogrodnika -pocieszaliśmy się. Niepotrzebnie. W połowie zejścia odkryliśmy tabliczkę. Starą, po hiszpańsku i po niemiecku: „Drogi wędrowcze. Cała dolina jest prywatna. Zapraszamy. Możesz przejść, możesz skorzystać z naszej plaży, w recepcji czeka na ciebie woda (za darmo), mamy też malutki sklepik. Nie śmieć, nie hałasuj i uszanuj naszych gości”.

Hotel Cabrito w niczym nie przypominał hoteli z Playa Santiago. Żadnego blichtru, nowobogactwa, cienia fałszu. Zero popisu. Skromne, przestronne mieszkania, jakby 19-to wieczne, z chłodną sienią i otwarte na ogród. Gąszcz drzew. Tunele z pnączy. W recepcji elegancki kranik i czyste szklanki (użyte proszę postawić z boku, umyjemy).

-Może moglibyśmy też tu przenocować-gdybamy podejrzewając jednak, że to hotel dla bardzo bogatych. -Jesteśmy zabukowani na wiele miesięcy, studzi nasz marzenia recepcjonista. – To może… przepraszam, że to głupio zabrzmi, może…. moglibyśmy gdzieś rozbić namiot? -Idziecie z San Sebastian?-Nie, z drugiej strony, obeszliśmy w kółko całą wyspę, jutro wracamy do San Sebastian.- To, hmm… Recepcjonista myśli. Ja czekam. I nagle wiem, że on nie zastanawia się wcale czy wolno. Myśli gdzie będzie nam najwygodniej! -Więc… mamy takie dwa miejsca. Jedno bardzo dobre, kawałek w górę doliny, i drugie nie najgorsze na końcu plaży. -Przy przystani?-pytam, bo tam widziałam łachę piasku.- Nie, z drugiej strony. Przy przystani byłoby wam bardzo zimno. -Czy macie zamiar palić ogień?- w tonie recepcjonisty jest troska, nie zakaz. -Nie, nigdy nie palimy- świetnie, ogień jest niebezpieczny.

Dziękujemy. Jesteśmy wdzięczni. Wręcz oczarowani. Kupujemy w automacie piwo, biegniemy w stronę plaży. Spoceni jak mopsy, zakurzeni po dniu w kanionach i krzakach. Rozbieramy się, wskakujemy. Fale są spore, ale dno piaszczyste. Pływam, skaczę, unoszę się na wodzie. Długo. Równie długo nie możemy się rozgrzać. Plaża jest w cieniu, pod okapem skał. Leżymy na leżakach (to chyba nie nadużycie? jak myślisz?), wkładamy najcieplejsze ciuchy. Potem ruszamy na wskazane miejsce. -Wiecie, że w recepcji jest dla was woda?- Pozdrawiają nas hotelowi goście, dziękujemy, odwzajemniamy uśmiechy. Nie ma tłoku. Teren jest ogromy, podzielony na ustronne zakątki. Przeciwległa strona plaży jest kamienista. Ciepła. Rozgrzana słońcem. Tuż pod klifem mała łacha piachu. Wokół leżaki… Idealnie!

Po zmroku łazimy po zatoce. Fotografujemy. Za oknami zajęcia z jogi, warsztaty malarskie. Ktoś wybiera książki w bibliotece. Fale rozbijają się o przystań. Widać łunę San Sebastian, świeci Teneryfa. Cywilizacja jest bliska, ale odcięta górami.  Wspaniałe spokojne miejsce.

 

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »