Irlandia zimą cz8

„Znajdź miejsce gdzie możesz się zgubić, gdzie góry się wznoszą, a potoki opadają w dół”. Wiedziałam, że to cię zainteresuje- Agnieszka zagląda mi przez ramię. Tekst zapisany na ostatniej stronie książki gości. Tak banalny, że śmieszy. Ale to Irlandia, góry opadają- bo to są nadmorskie klify, a potoki podwiewane przez wiatr zamiast wpadać do oceanu wznoszą się jakby to były gejzery. Zgubić się trudno. Nawet tu w Nelphinbeg. Do asfaltu tylko 8 km i to jest największy dystans w Irlandii.  Utknęłyśmy. Duje, leje i nie da się nigdzie wyjść. Leżymy otulone śpiworami, w puchowych kurtkach, we wszystkim. Gotujemy herbatę- nie trzeba nigdzie chodzić po wodę, sama przypływa. Patrzymy jak wiatr buja koronami świerków, jak pada na nie mokry śnieg, siecze ulewa. Czasem przysypiamy, czasem gadamy o niczym.- Jakby to było gdyby w procesie ewolucji homo sapiens zachował bujne futro? Wyobrażamy sobie salony piękności. Ondulacje, pasemka, strzyżenie i farbowanie. Większy, czy mniejszy indywidualizm? Noc jest ciemna, w lesie przesuwają się pojedyncze światełka. Podejrzewam, że to muszą być owce… chyba żeby… -Nic nie mów!- przerywa Agnieszka. Jeszcze nie zasnę!

Ranek mokry i mglisty. Nie damy rady znów spać do południa. Jesteśmy doszczętnie wyspane. Wychodzimy rano licząc, że nikt nie będzie polował w tą pogodę. Spotykamy myśliwych już poza zabronionym terenem. Jadą. Powoli, bo ulewa zalała drogi. Bywa, że woda sięga do kostek i nie ma jak obejść. Pada śnieg. Przelatują kolejne szudery. Wspaniałe ciemno szare firany z bliska okazują się białe. Malują las na perłowo szaro. Wydaje się pastelowy, nierzeczywisty, gąszcz jak rysunek z bajki. Grad unosi się na powierzchni kałuż. Potem słońce- wychyla się tylko na moment i dalekie pastwiska jarzą się jak fluorescencyjny flamaster. Na górach wisi perłowa mgła. Jest pięknie. Wydostajemy się z błota na asfalt. Na skrzyżowaniu zatrzymuje się furgonetka. Obwoźny sklep. Na pace bujają się wieprzowe udźce, coś leży w skrzynkach. Kierowca ma pasiasty fartuszek, tłoczymy się na jednym siedzeniu. Skręcamy do odosobnionych farm, czekamy aż klienci wybiorą najlepsze mięso. Aż pogadają. Tu nikt się nie śpieszy. Wysiadamy w Bangor. Park narodowy Ballcorney został za nami, szlak Western Way biegnie dalej przez bagna. Idziemy? Nie idziemy? Jednak nie. Agnieszka wypatrzyła na mapie megality- Ceidre Fields. Można by do nich dojść, ale to by zajęło dwa dni. A idzie Ellen. Wyjeżdżamy stamtąd z Polakiem. Jest budowlańcem i z dumą pokazuje nam kolejne domy. -Tu zrobiłem łazienkę 20 lat temu. Była cała w kafelkach, nikt wcześniej takiej tu nie miał, żebyście widziały jak się cieszyli. O- a tu otynkowałem wszystkie ściany, równiutko pięknie. Gdzie wy właściwie jedziecie? Opowiadamy i Rodak jedzie z nami. Pokazuje nam jeszcze cypel z pięknym widokiem, gdzie czasem zdarza mu się łowić ryby.  Wprost z szosy linką długą na kilkaset metrów. Muzeum jest zamknięte. Nadchodzi ściana deszczu. Polak wraca, my rozważamy przeskok przez płot.- Tam jest druga brama- uświadamia nam w porę przejeżdżający policjant- zajrzyjcie może nawet was wpuszczą.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »