Konkurs fotograficzny Wakacje z Kwarkiem- wyniki

To był malutki konkurs, bardzo kameralny, ale sprawił nam mnóstwo radości. Przede wszystkim dlatego, że zechcieliście się z nami podzielić swoimi najpiękniejszymi chwilami i przez to mogliśmy się poczuć dumni, że towarzyszyły Wam wtedy Kwarki- rzeczy, które przeszły przez nasze ręce, które wymyśliliśmy, sprawdziliśmy i wykonaliśmy od podstaw. Dzięki Wam widzimy, że działają. Pomagają, chronią, przydają się.

Dostaliśmy mnóstwo bardzo pięknych zdjęć. Mamy nadzieję, że wybaczycie nam (fotograficzny) nieprofesjonalizm, prawdopodobnie wybraliśmy te, które nam się najbardziej podobały, niekoniecznie obiektywnie najlepsze. Dziewczyny przyznały 3 równorzędne nagrody. Oto one:

Dział kontroli jakości (Marysia i Grażynka) nagrodziły zdjęcie autorstwa Krzaczka.

fot Krzaczek

Podobała im się małość człowieka wobec ogromu i siły natury.

Marysia i Grażynka oglądają każdą zamówioną przez Wasze rzecz. Jest oceniana, odwracana na wszystkie strony i ostatecznie pakowana do pudełka.

Krojownia -dwie Anie  wybrały dwa zdjęcia i poprosiły o przyznanie nagrody ex aequo (nie bójcie się nie rozdzielimy pary skarpet, rozmnożymy nagrody :))

Zwycięzcami zostali: Krzaczek i PinkF

fot Krzaczek

 

fot PinkF

W uzasadnieniu Anie podają, że kochają góry więc najbardziej pociągały je górskie zdjęcia. Niemniej chciałyby dodatkowo wyróżnić jeszcze jedną fotografię – za kreatywność (nagrodą jest opaska).

Ania

 

Anie zajmują się Waszymi zamówieniami na miarę. Analizują ludki, zastanawiają się czy nie ma w nich błędu, czasem każą nam o coś dopytać. One też plotują wykroje i nakładają warstwy materiału do całej naszej regularnej produkcji.

Najdłużej i najbardziej burzliwie obradowały dziewczyny ze szwalni (do oceny zdjęć zgłosiły się: Mariola, Kasia, Agnieszka, Renia, Iwona, Milena i Malwina). Zdania były podzielone znów przyznajemy nagrodę ex aequo:

Pierwsze miejsce: Krzaczek i Żaba Szerokoustna

fot Krzaczek

 

fot Żaba Szerokoustna

W obu przypadkach podobał się człowiek kontemplujący piękno natury. Spokój, moment zatrzymania się. Wyciszenia.

Dziewczyny przyznały również wyróżnienie dla : Mady ( wyróżnionej autorce wyślemy opaskę)

fot Mada

 

Szwalnia to niezbyt właściwa nazwa dla tego co naprawdę robimy. Mamy skomplikowaną i różnorodną pracownię krawiecką. Każda z Pań umie uszyć niemal wszystko, wymyślić rozwiązanie w przypadku rzeczy nietypowych, uszyć prototyp. Dziewczyny mają swoje ulubione maszyny i specjalizują się w niektórych czynnościach, ale potrafią też się wzajemnie zastąpić, dzięki czemu radzimy sobie z różnorodnością produktów i małymi ilościami.

Główną nagrodę (bluzę z Powerstretch Pro) przyznała Beata. To z  nią zwykle rozmawiacie przez telefon, ona doradza Wam co wybrać, jaki wziąć rozmiar i wyjaśnia wszystkie wątpliwości

oto jej werdykt:

W zdjęciach szukałam interpretacji hasła Wakacje z Kwarkiem. Obraz nie jest tylko zestawieniem plam, czy kompozycją, techniką- niesie opowieść. Opowieść jaką mogę wynieść z obrazu to jego wartość dodana. Czasem historię trafnie opowiada tytuł (jest jak puenta). Do oceny otrzymałam zdjęcia bez tytułów, skupiłam się więc na czytaniu z nich historii.
Mój wybór:

Ania

Niebieska chustka na tle morza; zdjęcie jest wakacyjne – emanuje
przestrzenią, ciszą, spokojem, odpoczynkiem, momentem oddechu,
zatrzymania; jest kwarkowe – na tle tego bezkresu nasz ręczniczek
jedwabny użyty jako chusta na głowę (czyli maleństwo jak kwark, w
ogromie zalewających mas, i jak każdy z naszych kwarków chusta tu służy,
chroni). Podoba mi się malarskość tego ujęcia (choć osobiście nieco zmieniłabym proporcje, zanim zawisło by w ramach na ścianie w dużym formacie).

Wyróżniam

1-zielone na zielonym i bezkres, bezdroża, tylko wiatr, słońce,  i
ich dwóch/dwoje. Czysta przyjaźń i zaufanie, i pójdziemy gdzie chcemy,
tras po horyzont. Tu my troszczymy się o Pana (w kwarkowej chlorofilowej bluzie) by Pan mógł zatroszczyć się o towarzysza.
(jak ten psiak po kamieniach dał radę? czy cały czas w ramionach Pana?
zastanawia mnie dalej ;)

fot Anita

 

2- wyróżnienie dla najradośniejszego uśmiechu (zabawnie tak, że nie pamiętam, że zimno!)

fot Słomcia

3- wyróżnienie dla najodważniejszego eksplorera (czy to naprawdę tak śmierdzi :)?

Hadiosz

4 – dla najbardziej wyćwiczonego ciała (sprawdzę, ugnę się tak czy nie?)

fot Sylwana

5 – dla przyszłego zdobywcy tego monumentu za plecami, albo chociaż
żlebu… ( to jestem ja i zaraz to wszystko ogarnę ;) ) ale tak na serio – to ma coś w sobie i kolorystyka, i ujęcie/kompozycja, i potęga za plecami, i Pan w kadrze ostatnie niepozowane ujęcie przed atakiem na szczyt, zaraz pójdzie zdobywać.

fot Paweł

Wyróżnieni przez Beatę autorzy również dostaną opaski.

Razem z fotografiami przyszło do nas dużo dobrych słów. Na razie tylko ja je widziałam, ale rozpowszechnię, bo grzały mi serce.

Fotografie, które mi się najbardziej podobały mogliście oglądać przez cały czas trwania konkursu na kwarkowym facebooku i nadal będziecie mogli je tam oglądać, bo nie wszystkie zdążyliśmy pokazać.

Dziękuję wszystkim, którzy przysłali zdjęcia, i  jurorom (dziewczynom z Kwarka i Wam, którzy zagłosowaliście na jurorów).  Żałuję, że formuła konkursu ( jak każdej rywalizacji) wyklucza nagrodzenie wszystkich uczestników… To była masa pięknych zdjęć i ocena była okrutnie trudna,

Wynik konkursu dla jurorów w kolejnym wpisie.

Share

Góry Gomborskie

<—Był upał. Niemcy, z którymi przyjechałam z Udabno wysadzili mnie przy ruchliwej szosie. Skręciłam. Szłam wśród zaniedbanych podwórek, bezpańskich psów, winorośli zarastającej całe domy. Droga gruntowa, koleiny wypełnione błotem, dzieci wracające ze szkół w białych koszulach. Przede mną zalesione pagórki. Nie pamiętam już kto mi o nich powiedział. Szukałam trasy na kilka ostatnich dni. Na byle jakich mapkach, rozdawanych przez informacje turystyczne wypatrzyłam przejście z Sagaredżo do Telavi. Nie byłam pewna czy zdążę i czy w ogóle się da. Rozpływałam się w upale, pierwszym jaki dotknął mnie tego lata. Maj w zachodniej Gruzji był zimny, marznąc przez kilka tygodni marzyłam, że się ogrzeję w Kachetii, teraz nie rozumiałam o co mi chodziło. Droga dłużyła się.  Sagaredżo wcale nie było blisko więc widząc zwalniający autobus wskoczyłam pomiędzy odświętnie ubrane dzieci. -Skąd się tu wzięłaś- wypytywał ze zdziwieniem kierowca. Spytałam o góry. Nie rozumiał co mnie do nich ciągnęło, ale potwierdził, że tak, są ładne.  Opowiadał, że miejscowi spędzają tam wakacje, że chłód i klimat dobry dla dzieci. -Popatrz- wystawił ramię za okno – widzisz ten czerwony domek?  Nie widziałam, ale wysiadłam tam gdzie mi wskazał. Nie wziął pieniędzy za przejazd, nie chciał- jesteś gościem- usłyszałam już kolejny raz.

W sklepiku na rogu kupiłam słonecznikowe ciastka i ser. W pośpiechu ugryzłam kawałek  i ruszyłam we wskazanym kierunku. Znów pylista gruntowa droga, zaniedbane obejścia, psy… -Woda!- pomyślałam przytomnie mijając źródło (czy raczej coś wypływającego z kranu). Napiłam się, nalałam do butelki. Zainteresowałam sobą ludzi.

-To nie tu-powiedziała niska blondynka ciągnąc mnie w bok na inną ulicę. Tu być może i da się przejść, ale jak nie wiesz gdzie, nie trafisz. Idź drogą. Ile kilometrów przechodzisz na godzinę? – 4 -powiedziałam zbyt szybko. -To zdążysz, to 17 kilometrów, a do zmroku jeszcze cztery godziny. Tam na hali nikogo nie ma, tylko pasterze. Dobrzy ludzie z naszej ulicy. Jakbym znała ich numer zadzwoniłabym i by po ciebie wyszli. Nie chodź po zmroku, bo wilki, idź szybko zdążysz przed nocą…- Ja jestem Ruska, nie lubicie nas- rzuciła jeszcze i zanim zaprotestowałam odeszła. Korpulentna, szybka, zaczerwieniona na twarzy, w średnim wieku. Nie zdążyłam powiedzieć, że te 17 kilometrów przecież pod górę. -Zaprę się- pomyślałam i ruszyłam.  Do podejścia było 1300 metrów. Idąc w moim normalnym tempie potrzebowałabym na to jeszcze 4 godziny. Razem osiem. W połowie, na niżu jest źródło powiedziała mi wcześniej Rosjanka. -Niż to pewnie dolinka-myślałam dodając w myślach dodatkowe metry wejścia i zejścia.

Początkowo szłam bardzo szybko. Las był niski, w zasadzie tylko krzaki. Pistacje, perukowce, dużo kwiatów. Droga szeroka, gruntowa, lekki przewiew, sucho. Czym wyżej tym wyższy las, tym gęściej, wilgotniej, bardziej duszno. Zakręt z zakrętem. Niewielkie nachylenie. Dam radę, pocieszałam się, to jak po płaskim. Na „niż” dotarłam po dwóch godzinach- planowo. Błoto, pokrzywy, gąszcz. Duszny, przesadnie słodki zapach – azalie pontyjskie. Zatrzymałam się nasłuchując wody i nagle poczułam się słabo. -To z głodu- pomyślałam i spróbowałam zjeść. Jeszcze gorzej. -Nie mam czasu, muszę iść- zdecydowałam, ale moje tempo drastycznie spadło.  Las ciemniał, na niebie pojawiły się burzowe chmury. Ciemny, ponury tunel z drzew, bez końca.  Już po zmroku zobaczyłam przed sobą domek.  Wydawał się bliski, ale dystans się długo nie zmieniał. Na hali dopadły mnie psy. Stanęłam. One usiadły. Jeden nie wytrzymał wstał i zaczął zajadle szczekać. -Zabierzcie psy!- krzyknęłam po polsku bez nadziei. Zabierzcie sobaki! Po drugiej stronie dolinki pasterze zaganiali do zagrody stado krów. Jeden odwrócił się, podniósł dłoń i pies, który nie szczekał odszedł. Był biały, gładki musiał ważyć z 50 kg. Drugi- siwy Kaukaz nie słuchał. Wiedział oczywiście, że ma mnie puścić, nie byłam wilkiem, ale było mu żal. Pasterz krzyknął. Pies  ruszył, oglądając się za siebie i wracając co kilka kroków. Stałam dopóki nie odszedł kilkaset metrów. -Myślałem, że idzie do nas jakiś chłopiec- powiedział mi rano Boria, starszy z pasterzy.

Domek, który widziałam wcześniej był na górce. Nie miałam siły już wyżej wejść. Droga trawersowała stok. Po drugiej stronie stało kilka budynków. Zostałam w pierwszym, który miał drzwi. Drzwi, potem solidne kraty, też w oknach. Wewnątrz łóżko zbyt krótkie dla mnie. Położyłam się na drewnianej podłodze I obudziłam w środku ciemnej nocy. Było mi niedobrze. Toaleta daleko, przy linii drzew. Nad przeciwległym stokiem burza. Kiedy wróciłam latarka oświetliła dziwny obrazek. Nalepkę przyklejoną nad futryną pokoju gdzie spałam. Wydawało mi się, że jest w niej coś diabelskiego. Wystraszyłam się i nie myśląc (kto myśli w przerwach pomiędzy rzyganiem) odpaliłam palnik i ją spaliłam. Zagrzmiało, pioruny biły gdzieś bardzo blisko, burza zawisła, przyklejona do szczytu. Deszcz nie przyszedł. Obudziło mnie -„zdrastwujtie” i delikatne pukanie do drzwi. Wstałam, otworzyłam. Mężczyzna z psem. Pod światło. Prostitie powiedziałam i wyrzygałam się tuż przy schodach.- Spokojnie. Co zjadłaś? Dlaczego do nas nie przyszłaś wczoraj? Nie chciałem już chodzić po ciemku, dlatego przeszedłem dopiero teraz. Masz wodę? Piłaś? Musisz pić. Połóż się, pośpij, przyjdę za kilka godzin. Jak nie przejdzie, mamy lekarstwa.

Rzygałam przez cały dzień. Byłam słaba, kręciło mi się w głowie, czułam się jak przy chorobie wysokościowej-absurd na tysiącu ośmiuset metrach. Gotowałam wodę, piłam łyk i wszystko zaczynało się od początku. Zeszłam do pasterzy, ale musiałam wrócić. Najlepiej mi było na leżąco, bez ruchu. Boria zajrzał do mnie potem jeszcze raz. Przyniósł wodę.- Muszę jechać -straciłem konia, był taki piękny, młody, może uciekł poszukać żony- powiedział wskakując na gniadego konika, bez siodła.

Po południu znów spróbowałam zejść do pasterzy. Boria z  synem doili krowy. -Nigdzie nie idź. Odpocznij, zostań kolejną noc. Tędy nie da się iść do Telavi. To długa droga, pogubisz się, wszędzie wilki- tłumaczył, chociaż i tak bym nie poszła. Mdliło mnie nawet na widok jedzenia. Nie miałam sił. Dałam się namówić na spacer do domku na górze. Okazał się cerkwią. Nową, jeszcze nie całkiem wykończoną wewnątrz. -Letnicy postawili, teraz jesteśmy tu sami, ale latem przyjedzie kilkadziesiąt osób. Boria zapalił świeczkę. Musiałam usiąść. Przy każdym ruchu kręciło mi się w głowie. Kiedy wróciłam do siebie na ścianach, nad drzwiami, nad  oknami, pod sufitem wisiały te same podejrzane obrazki. Były wszędzie. Nie wiedziałam jak mogłam je przegapić.  Byłam pewna że wcześniej był tylko jeden. Może się mnożyły… Teraz w świetle dnia widziałam, że jest na nich krzyżyk. Pod nim piszczele i trupia czaszka. Hmm… może spaliłam święty obrazek… Postanowiłam już niczego nie ruszać. Zasnęłam na kilka godzin przed nocą. Obudził mnie szelest. Zamarłam. Ciemność. Cisza, potem drugi szelest…

-Katja, wszytko w porządku? Dobrze się czujesz? Wziąłem psy, bo podchodzą wilki. Mamy cielęta, co roku nam tu coś zjedzą. Zeszłej wiosny zabiły dorosłą krowę. Boisz się? Jak się boisz to z tobą posiedzę. Pokręciłam głową. -To nie wychodź i zamknij dobrze drzwi. I pij wodę. Musisz pić dużo wody. Odprowadzę cię jutro do Sagaredżo.

Kiedy zeszłam do pasterzy rano nie byli sami. Na halę wbiegł trenujący maratończyk, przyjechali panowie z drewnem. Boria był zajęty rąbaniem. -Widzisz zastanawiałaś się co my tu jemy, a tu nas ktoś ciągle odwiedza  i coś przynosi. Goście rozwijali papiery z tłustym mięsem, kroili ogórki i pomidory. Był ser, wino i chleb. Uciekłam, bo znów mnie zemdliło. Boria podarował mi ziemniaki- sam je sadziłem nie ma w nich nic szkodliwego, spróbuj coś zjeść. Ugotowałam, zjadłam, wypiłam wodę. Wczoraj połknęłam nifuroksazyd. Chyba zadziałał, bo czułam się lepiej.

Boria pokazał mi inną, znacznie krótszą drogą. -Prosto w dół, nigdzie pod żadnym pozorem nie skręcaj. A o wilki się nie martw. Wszystkie są tutaj. Przy chatce pasły się dwa konie. Ten zagubiony poszedł do innych pasterzy, przenocowali go i nakarmili.  -Mamy 80-krów., opowiadał Boria z dumą Robimy sery, żona ma sklep w Sagaredżo. Córka jest anglistką uczy w szkole. Syn tu ze mną już od 15-tu lat. Chciałem kogoś zatrudnić, ale nikt nie chciał. Wolą siedzieć, klepać w smartfony i narzekać, że nie ma roboty.

-A tu wolność, nad nami tylko błękitne niebo-przerwał syn, zwykle małomówny. Nie zapamiętałam jego imienia. Tylko te słowa. Ciekawa byłam jakie skończył studia. Co robił zanim zamieszkał na hali. Nie spytałam. Oni też mnie nie wypytywali. W przeciwieństwie do większości wcześniej spotkanych ludzi byli absolutnie zadowoleni z życia. U siebie, na właściwym miejscu.

 

Share
Translate »