Szata roślinna Norwegii nie jest dla nas bardzo egzotyczna. Większość kwiatów widziałam już kiedyś u nas lub w Alpach, niektóre spotkałam jednak pierwszy raz. To co zachwyca i zwraca uwagę, to nie różnorodność gatunków (oszałamiająca na przykład w Pirenejach), ale ilość i bujność kwiatów. W miejscach gdzie w czerwcu ledwie coś wyłaziło z ziemi w lipcu panował prawdziwy gąszcz. Rośliny kwitnące wiosną miały owoce. Podglądanie tego przez obiektyw też okazało się fascynujące- świat w wersji makro był pełen owadów. Maleńkie roślinki ujawniały nieznane mi kolce i włoski. Sporo się na nie napatrzyłam, ale nie zrobiłam tak dużo fotografii jak mogłam i teraz żałuję. Być może to co uchwyciłam na filmach będzie pełniejszym obrazem norweskiej flory. Troszkę mnie przerażała maleńka głębia ostrości i niepewność co aparat zdoła uchwycić wśród tego zielonego, rozbujanego na wietrze szaleństwa.
PS: większość fotografii kwiatów zrobiłam niedopasowaną do cyfrowego korpusu Sigmą (50mm, f 2.8 macro1:1). Mój zoom (Canon EF 24-85mm) przestał ostrzyć z bliska. Niestety znów będę musiała coś kupić, a tak naprawdę nie bardzo wiem co. Miałam ostatnio kilka nieprzyjemnych przygód z Tamronem, Samyangiem i Sigmą, a obiektywy Canona z serii L są upiornie drogie.