Pireneje listopad 14 Masyw Mauberme cz 6-Liat

<— Tego dnia pogoda była piękna. Słońce, bezwietrznie i lekki mróz, który szybko stał się nieodczuwalny. Zimno dawało o sobie znać tylko w cieniu, a na tej trasie cienia jest mało. Do schronu w Liat nie było wcale tak blisko i gdyby nie altanka wleklibyśmy się nocą jeszcze kilka godzin. Dotarliśmy na drugie śniadanie. Schron odnowiono, a przysypane śniegiem ruiny kopalń wyglądały olśniewająco (dosłownie) w pełnym słońcu. Przerażała natomiast stroma  ściana pod Col Alba, którą pokonaliśmy w lutym 2010 nie pamiętam zupełnie jak… .

Lubię to miejsce, chociaż nie ma w nim nic spektakularnego. Tuc de Mauberme to stosunkowo łatwa góra (troszkę trudniejszy jest tylko  kruchy żleb pod wierzchołkiem). Jeziora są gołe, bez skał bez drzew, na całym płaskowyżu widać pozostałości kopalń. Najbardziej niebezpieczne są dwie zasłonięte wezgłowiami łóżek nie wiem nawet jak głębokie dziury- na szlaku. Inne podejrzane miejsca można ominąć o ile nie idzie się nocą czy w gęstej mgle. Nie wiem skąd moja sympatia do tych zapomnianych gór. Może dzikość, może ciążąca nad tym miejscem historia. Tak czy siak miło mi było po raz kolejny przejść przez płaskowyż i zejść głębokim żlebem przez Bedredę. Śnieg kończył się równą linią i niemal natychmiast pojawił się pomarańcz jesiennych drzew, zrudziałych traw. Dotarliśmy na noc do Honerii, bez pewności czy nie będzie zamknięta. Aleix wprawdzie mieszka w schronisku przez cały rok, ale czasem wyjeżdża na urlop. Tej jesieni nie pojechał nigdzie. Został, czekając na powrót Tuca.

Pies, o którym pisałam kiedyś (głównie chyba w mojej książce) wyszedł jak to miał w zwyczaju z jakimiś przypadkowymi ludźmi i ich suką do Liat, ale nie wrócił. Szukali go i ratownicy górscy (wyruszyła prawdziwa ekipa poszukiwawcza) i wolontariusze z doliny, i mnóstwo turystów. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów spotykaliśmy potem ulotki ze zdjęciem. Mały szary kundelek z podniesionymi uszami i jasnym krawatem. Fotografie zdążyły już zszarzeć i pozamakać. Tuca nie było od ponad 30-tu dni, ale w Honerii stała miska ze świeżą wodą, Aleix czekał, bo nie chciał, żeby pies zastał zamknięte drzwi.

Gdybyście byli w Val d’Aran zejdźcie na chwilkę z głównego szlaku, czy zjedźcie z głównej drogi i wpadnijcie tam na chwilkę. To bardzo szczególne schronisko. Autentyczne. Nocleg w Honerii kosztuje tylko 10 Euro, jedzenie też nie jest drogie. Można rozbić obok namiot. Można posiedzieć przy ogniu, poczytać książki (Aleix ma mnóstwo fotograficznych albumów z dedykacjami od autorów), można pogadać. To jedno z miejsc, gdzie obcy przybysz od razu czuje się jak w domu i jedno z tych, do których lubię wracać.—>

Share

Pireneje listopad 14 Masyw Mauberme cz 5

<— Nasze plany połażenia po nieoznakowanej okolicy rano wydały się nierealne. Na sąsiedniej przełęczy (według mapy prawdopodobnie przechodniej)  leżał sypki, świeży śnieg. Wisiały sople. Wszytko to na głazach, na bardzo stromym. Popatrzyliśmy tylko i wróciliśmy po własnych śladach na Port Orla. Dalej w dól w kierunku schroniska Montgarri, przez rzekę i  boczną, zacienioną, zmarzniętą na kość dolinką. Mieliśmy zamiar dotrzeć na Port Urets, ale to nie była najkrótsza droga (krócej jest przejść wcześniejszą doliną- wychodzi się w ten sposób na Collado Nero, które już poznaliśmy poprzedniego dnia). Trawy były zalodzone, śniegu niewiele, mieliśmy nadzieję to przebiec, ale pod granią sporo kluczyliśmy, druga strona pokonała nas błyskawicznie. Wichura i śnieg, czasem po pas. Teoretycznie bliskie jeziorko, które trzeba było „tylko” obejść  zajęło nam czas aż do zmroku. Odechciało nam się wdrapywania na Port Urets. To mniej niż 300 metrów, ale w kopnym śniegu (bez rakiet) mogłoby zająć nawet 2 godziny.  Kłopot w tym, że cabana na Port Urets była jedynym schronem w okolicy. Następny- Liat był oddalony o jakieś 4 godziny (latem). Prowadził do niego nudnawy, bo dość szeroki i wydeptany szlak GR19-1.

Pomyśleliśmy, że to w sam raz na noc. Drogę znamy, nie zabłądzimy. W ciemności gubiliśmy się na każdych rozstajach, stresowaliśmy na oberwanych trawersach. Głupio iść stromym zboczem ponad nieznaną, gęstą ciemnością. Ucieszyliśmy się widząc rozjeżdżoną przez ciężki sprzęt drogę, której tam nigdy wcześniej nie było i której nie było też i na mapie. Widocznie ktoś porządkował teren kopalni. Kilkanaście metrów wyżej, niedaleko od tejże drogi stała drewniana altanka przyklejona do jakiś ruin. Otwarta. W środku materac i zapas soli na 100 lat… może dla krów. Przenocowaliśmy oczywiście, bardzo zadowoleni. Doszliśmy najwyżej do połowy drogi, a było już koło 11-tej. Ciemno od co najmniej czterech godzin. Księżyc wschodził codziennie coraz później, teraz chyba dopiero nad ranem, ale niebo rozświetlały tysiące gwiazd. Byliśmy daleko od sztucznych świateł. W gwiezdnym blasku góry wyglądały bajkowo. Było ciemno. Pierwszy raz robiłam tak długie naświetlenia. Nie wiedziałam, że czas ogranicza w zasadzie sama bateria. Żadna nie chciała pracować dłużej niż kilkanaście minut, a ożywała dopiero ogrzewana przez dłuższy czas przy ciele. Musiał być duży mróz. —>

Share
Translate »