jak się ubrać na narty zjazdowe?

Piszę ten tekst na prośbę jednego z czytelników bloga. Nie zrobiłam tego wcześniej, bo narty zjazdowe to ogromny biznes. Rynek jest zajęty przez mnóstwo wielkich firm. Krzykliwa reklama napędza kupowanie nowości, wielu ludzi ubiera się przede wszystkim w rzeczy modne, obwieszone gadżetami i logosami…  To świat skrajnie różny od mojego spojrzenia na ubrania. I sadzę, że od Waszego też.

Nie znaczy to wcale, że nie lubię nart ani, że nie lubi ich bardzo wielu z naszych klientów. Lubimy i mamy w ofercie świetne ubrania przeznaczone na narty.  Kłopot z tym, że są pod spód więc na stoku ich raczej nie widać:).

Jak więc się ubrać na narty, żeby się jak najlepiej czuć?

Poczucie komfortu to przede wszystkim swoboda ruchu i ciepło. To ostatnie jest bardzo indywidualne. Na nartach miałam możliwość sprawdzić jak to wygląda w tych samych warunkach u różnych osób.

Mężczyźni ( im zawsze cieplej :))

koszulka z powerstretch ( typowa z zamkiem 80000) + cienka nieprzewiewna i dobrze oddychająca kurtka (ewentualnie docieplone koszulką z merinowool)- wystarczały do -10 stopni. W niższych temperaturach trzeba było założyć na powerstretcha jeszcze jakąś warstwę np. bluzę z 200-tki ( nie mamy już ich w ofercie, ale wszyscy panowie, z którymi jeździłam na nartach wciąż mają nasze stare albo bardzo stare bluzy :)) Dobrą druga warstwą jest też kamizelka z wind pro ( highlofta lub powerstretch- na zamówienie)- podobnie przydatna może się okazać na przykład bluza Szron, lub druga rozpinana bluza z Powerstretch.

To, co zakłada się na wierzch jest mniej ważne, najważniejsze to, co blisko ciała. Musi wchłaniać wilgoć wydzieloną podczas długiego i intensywnego zjazdu, tak, żeby podczas nieuniknionego odpoczynku na wyciągu nie było zimno. Panom jeżdżącym w ocieplanych kurtkach wystarczy jeden powerstretch.

Na nogi- powyżej -10 stopni pod narciarskie spodnie z softshella (cienkiego) wystarczają nasze legginsy. Mojemu mężowi nawet te cienkie, których już prawie w ofercie nie ma (są jeszcze wiśniowe), ale on ma je już od kilkunastu lat. Przy niższych temperaturach, albo na wolniejszych wyciągach warto pomyśleć czy nie docieplić się jeszcze wełnianymi kalesonkami pod spód. Panom, którzy jeżdżą w grubych ocieplanych spodniach narciarskich do -10 stopni wystarczą same kalesony z wełny. Przy niższych temperaturach, lub bardziej spokojnej jeździe polecam pod spód powerstretch.

Kobiety

Powyżej -10 stopni: Pod kurtkę z cienkiego softshella ( lub inną cienką, nieprzewiewną ale oddychającą) koszulka z wełny + bluza z powetstretch ( jw), ewentualnie z dodatkową lekką bluzą ( ja przy większym mrozie wkładałam na powerstretcha Szrenicę– długa bluza ochrania mi 4 litery na zimnych krzesełkach). Paniom jeżdżącym w ocieplanych kurtkach narciarskich wystarcza jeden powerstretch- np. koszulka z zamkiem 80 000 damska, lub z kapturem i  łapkami (ja jeżdżę w takiej, bo ją akurat mam) . Długie tyły tych koszulek dobrze chronią plecy i nerki, a wpuszczone w legginsy nie wysuwają się i nie podjeżdżają do góry. Przy bardzo dużym mrozie (-20 i gorzej) pod cieniutkiego softshella (na powerstretcha i wełnę) wkładałam jeszcze highlofta. To się też przydaje jak jest silny wiatr.

Na nogi- warstwy wystarczające Panom do -10, mi wystarczają gdzieś do -7, oczywiście zależnie od wilgotności powietrza i wiatru.  W zimne dni kalesonki z wełny, legginsy z powerstretchu i lekko ocieplone spodnie, w cieplejsze bez kalesonek ewentualnie w całkiem ciepłe bez legginsów. Paniom które jeżdżą (bardzo dynamicznie) w grubych ocieplanych spodniach w ciepłą pogodę wystarczą kalesonki z wełny, a na zimne dni (albo spokojniejszą jazdę) przydadzą się legginsy.

Mi zdarza się jeździć też podczas deszczu czy śnieżycy. Wtedy podobnie jak w górach na softshelle zakładam jeszcze nieprzemakalne spodnie i nieprzemakalną cieniutką kurtkę. Jeśli spodziewam się deszczu wożę te rzeczy w plecaku i zakładam jak już zacznie lać. Softshelle wytrzymują mały deszcz, przy bardzo dużym albo po całym mokrym dniu nawet w nieprzemakalnych spodniach i kurtce, przemakają mi wszystkie warstwy- łącznie z tą teoretycznie nieprzemakalną:)).  W takiej sytuacji dobrze mieć na sobie powerstretchowe legginsy i koszulkę.  Dopóki się ruszam  nawet kompletnie mokre pozwalają mi się w miarę komfortowo czuć. Na wyciągach bardzo rzadko się czeka w deszcz… więc intensywność ruchu jest zapewniona :)

Osobom jeżdżącym w kaskach nie są potrzebne czapki, przyda się za to maska– jeśli nie wieje i nie zacina lodem, można ją zsunąć i nosić jak szalik ( buff), a po zdjęciu kasku założyć na głowę jak zwykłą czapkę (wystarczy wsunąć złożoną górę w dziurkę na nos- powstaje pompon …  Taka zabawka, ale jak wiecie ja takie rzeczy lubię). Do wielu kasków mieści się nasza powerstretchowa kominiarka- fajna rzecz na zimne wietrzne dni. Mamy też kominiarkę z maską. W obu modelach aquashelowa frontowa część zabezpiecza przed śniegiem i wiatrem, a przylega i oddycha równie dobrze jak sam powerstretch.

Ci, którzy jeżdżą bez kasku na pewno docenią kapturki w bluzie z kapturem i łapkami, czy jeszcze dodatkowy w Szrenicy (czy w Szronie) , jeśli nie macie kapturków polecam kominiarkę. Ja noszę i kapturki i kominiarki (często dwie warstwy) pod beret- bo nie lubię wyglądać jak batman. Nasze kaptury zostały skonstruowane tak, żeby obracać się wraz z głową, nie najeżdżają na twarz i nie przesłaniają widoku… co czasem robią duże kaptury nieprzemakalnych kurtek.

Ja lubię też długie skarpety z Powerstretch Pro. Bardzo pomagają jeśli niechcący przemoczy się buty. Przylegają do nogi, nie zwijają się i nie uciskają (nie mają żadnych gumek, trzymają się dzięki elastyczności całego materiału).

Te wszystkie kwarkowe rzeczy i damskie i męskie oddychają i zapewniają nieograniczona swobodę ruchów. Są niekłopotliwe, bo można na nie założyć co się tylko chce. W kwestii estetycznej- pełna dowolność, ważne tylko żeby zachować funkcję.

Jak widać mój ubiór na narty jest trochę grubszy niż w przypadku chodzenia z plecakiem w rakietach, chociaż używam tych samych rzeczy. Wynika to stąd, że na nartach stosunkowo dużo się siedzi (wyciągi), a także stąd, że na odsłoniętych wyciągach zwykle jest wiatr. Strumień powietrza ochładza też narciarza podczas zjazdu, a warunki są bardzo zmienne- często różne na dole i na górze trasy. Ważne żeby zewnętrzna warstwa (w moim przypadku kwarkowe softshelle) jak najlepiej oddychała, a wewnętrzna – bielizna- przylegała do ciała i wydajnie odprowadzała pot. Nic nie może się rolować i przesuwać. Jeżeli nie jeżdżę w puchu nie zakładam na nogi ochraniaczy (stoptutów) nie mam też w nogawkach żadnych przeciwśniegowych kołnierzy. Nie mam też niczego takiego w kurtce (tu brak kołnierza przeciwśniegowego przeszkadza mi tylko w jeździe poza trasami-w bardzo miękkim- tam się częściej wywracam i śnieg wbija mi się pod spód.)

Nie wiem czy wyniki mojego testowania pomogą :) Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii.

 

 

 

 

Share

Pireneje wrzesień 2012 Circo de la Sarra, Circo de Gurrundue

Obudziłam się przed świtem, ale nie chciało mi się wychodzić z ciepłego śpiwora. Było zimno. Po niebie snuły się  mętne chmurki. Kiedy się grzebałam z jedzeniem ( na leżąco) przyszedł sms od Edka- „masz cały dzień pogody!”

Natychmiast przyśpieszyłam zbieranie się!

Wyszłam już w ciepłych promieniach słońca i chcąc jak najszybciej dostać się do wody (ta zebrana wczoraj wcale mi się już nie podobała) zamiast iść dalej wijąca się zakosami drogą wdrapałam się wprost w górę. Po stoku ciekły czyste strumyczki, ale prawdziwe źródła znalazłam dopiero wyżej, tuż poniżej skał. Była doskonała widoczność, ale po grani snuły się niskie chmury. Trzymałam się instrukcji pasterzy i wróciłam na gruntową drogę. Niezbyt to emocjonujące i trochę mi było żal poszarpanych skał la Munia i trudnych wysokogórskich tras. Ścieżka, którą wybrałam trawersowała zbocze opadające do Kanionu Escuain bardzo wysoko pod granią. Było stamtąd kilka wyjść na grań i postanowiłam przy okazji „zdobyć” Puntas Verdes, chociaż pani w informacji turystycznej mówiła, że jest tam trudno. Nie wiedziałam, który z Puntasów miała na myśli. Na mapie Editorial Pireneo były aż 3. Pomyślałam, że może ten na mapie IGN- najwyższy- i tak właśnie poszłam.

Droga kończy się przy dużym korycie dla krów i dalej prowadzi dość dobrze widoczna ścieżka. Przechodzi przez duży żleb, który początkowo wzięłam za la Sarra,

a potem dochodzi do właściwego cyrku.

Ponieważ trawersuje się go niemal pod samą granią niewiele widać. Gdybym nie szła kiedyś dużo niższą drogą- krawędzią kanionu Escuain, nie uznałabym tego płytkiego zagłębienia za cyrk.

Można się stamtąd wejść na niższe z Puntasów. Nie weszłam bo nie wystarczyłoby mi czasu na wszystko. Okrążyłam cyrk i po piarżystym zboczu, które z daleka wygląda wstrętnie, ale z bliska okazuje się łatwe, wyszłam na płaską trawkę z rozwidleniem ścieżek.

Dość dobrze widoczna dróżka schodziła ostro w dół. Druga trawersowała zbocze i potem chyba wdrapywała się na grań. Poszłam tą wyższą, chociaż nie było na niej kopczyków. W najniższym miejscu wspięłam się po stromym osypisku, a potem po szerokim kamienistym grzbiecie wyszłam na ośnieżony szczyt.

Okazało się że można iść dalej i wejść na kolejny wierzchołek, wyższy. Z grani roztaczał się piękny widok na pobielony Balcon Pineta i Monte Perdido.

Być może dałoby się iść jeszcze dalej (na mapie EP górą idzie kropkowany szlak),  ale bałam się, że postrzępiona grań za la Montesina (na mapie EA-Punta de la Montesma 2677)  przekracza moje możliwości z plecakiem. Skała była zalodzona, kruszące się łupki wypełniało rozmiękłe błoto. Bardzo mocno wiało, więc postanowiłam jednak zejść i przejść cyrk trawersem tak, jak zaplanowałam. Być może dałoby się zejść z Angones 2662 (na mapie IGN- la Suca 2662) wprost do cyrku. Patrząc z dołu wydaje się, że to się da, idąc z góry nie byłam pewna więc wróciłam aż do rozwidlenia i poszłam dolną kopczykowaną ścieżką. Zachmurzyło się i przez jakiś czas prawie nic nie widziałam w gęstej mgle.

Rozjaśniło się już w samym cyrku. To piękne miejsce o kształcie serca. Duże z urwiskami białych skał. Posiedziałam tam chwilkę ciesząc się słońcem, a potem ufnie poszłam dość wyraźną ścieżką, wyszłam na poryty krasowymi szczelinami teren i doszczętnie zgubiłam drogę.

Według Editorial Pireneo zaraz za  Circo Gurrundue powinno być zejście na Cuelo Vicenda. Nie miałam wtedy mapy Editorial Alpina, ale na niej też jest taki (czarno kropkowany) szlak. W rzeczywistości nie ma ani śladu jakiejkolwiek schodzącej ścieżki. Co gorsze nie bardzo nawet widać skąd dałoby się tam zejść. Skały opadają pionowymi stopniami, pomiędzy nimi są ciągi głębokich szczelin. Szary, nieprzyjemny w dotyku kras. Czasem zasypany śniegiem, coraz bardziej i bardziej zamglony. Straciłam tam mnóstwo czasu. Wchodziłam i wracałam. W końcu zdecydowałam się iść dalej równolegle do grani tak jakbym chciała wejść na La Suca 2781 (na mapie EA-Zucon 2882, na IGN- Pico Interior de Anisclo 2781). Na mapie EP też schodzi stamtąd ścieżka. Nie chcąc łazić w górę i w dół po krasie wdrapałam się na najbardziej wybitne żebro i na pocieszenie znalazłam samotny kopczyk. Ogromny. Potem bardzo, bardzo długo nie było nic. Została mi już tylko godzina do zmroku, mgła obniżała się i widoczność była bardzo słaba. Zucon jest ostatni przed Colado Anisclo. Liczyłam identyczne szczyty Tres Marias i kiedy mijałam już trzeci, na zalanej, rudej łące zobaczyłam malutki kopczyk. Potem drugi jeszcze mniejszy. Wskazywał prosto w ścianę.

– Jakiś żart- pomyślałam. Mgła zasłoniła grań, widziałam tylko kilka metrów przed sobą, podeszłam jednak do ściany myśląc -Sezamie otwórz się! Wyjrzałam i za załomem, który we mgle zlał mi się w jedno ze zboczem wypatrzyłam zejście. Bardzo strome, ale to tylko kawałek. Potem pojawił się kopczyk, za nim kolejny…korytem strumienia  schodziła ścieżka!

Poszłam szybko przez kamieniste łąki, i już na szczycie San Vicenda (na EA Punta Sarronal, na IGN bez nazwy 2393) znów się zgubiłam,

Widziałam z góry betonowe koryto na przełączy, ale nie widziałam jak tam zejść. Z prawej urwisko… z lewej duże stado owiec…hmm… chyba się da. Zeszłam po bardzo stromym i już na dole zobaczyłam  ścieżkę, zeszła jeszcze bardziej na lewo, łagodnym łukiem. Dobiegłam do koryta nabrałam wody i poleciałam prosto w dół. Do Refugio Vicenda jest stamtąd jakieś pół godziny.

Obejrzałam się tylko na chwilkę, wichura rwała chmury na szczytach. Słońce już niemal zaszło… ale byłam już blisko, znałam ten schron, już tylko kawał stromej hali, w lewo chyba kupa skałek, w prawo jakby trochę lepiej, jakieś koryto, ale wodę już przecież miałam, a potem już tylko lekko nachylony stok, gdzie kiedyś dawno temu stado dzików pogoniło zbierającego chrust Jose… Pod skałką przebiegło kilka smukłych czarnych kształtów. Dziki najwyraźniej wciąż tu były. Teraz jesienią to już podrosłe warchlaki. Nie zwróciły na mnie uwagi.

Przebiegłam jeszcze przez kilkaset metrów płaskich traw i dotarłam do małego schronu z wielkim paleniskiem, ale bez okien. Nie miałam już siły rozpalać. Poszłam tylko po wodę do rzeki, a tą czystą z koryta na Cuelo Vicenda zostawiłam sobie do picia. Ależ to był piękny dzień… Padałam z nóg. :)

PS: dla porównania podałam wysokości i nazwy ze wszystkich trzech wydań pirenejskich map, które mam ( Editorial Alpina, Editorial Pireneo i Rando Edition IGN). Jak widać w tym mało uczęszczanym rejonie panuje dość duża dowolność i interesujący bałagan :) Na IGN dla uproszczenia nie ma szlaku trawersującego cyrki a tylko zejście z Pico Inferior de Anisclo- mniej więcej to, które znalazłam. —->

Share
Translate »